Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 29 marca 2024 01:46
Reklama

3.07.1944. Akcja w Połomii – odbicie więźniów Gestapo

3.07.1944. Akcja w Połomii – odbicie więźniów Gestapo
Odsłonięcie pomnika w 1966 roku
 3 lipca 1944 roku w Połomii k. Rzeszowa dwunastu żołnierzy AK zorganizowało ryzykowną akcję odbicia aresztowanych przez gestapo partyzantów. Dzięki brawurowemu zaatakowaniu dwóch samochodów niemieckich przewożących więźniów do Rzeszowa, uratowano siedmiu z nich. Wielu partyzantów z okolic Strzyżowa i Rzeszowa uniknęło aresztowań, ponieważ w jednym z samochodów znajdowały się spisy ewidencyjne do dalszych zatrzymań. Dziś ciężko sobie wyobrazić, ile trzeba mieć w sobie zuchwalstwa i odwagi, by podjąć walkę z uzbrojonym po zęby przeciwnikiem. I walczyć na tyle skutecznie, by nie tylko nie ponieść strat, ale wyjść z tej potyczki zwycięsko. 

   Jak pisze dr Piotr Szopa w książce pt. „Armia Krajowa w Strzyżowskiem”, po zastrzeleniu Zygmunta Patryna „Słowika” 11 czerwca 1944 r. zaczęły się aresztowania członków AK. W nocy z 2 na 3 lipca rozpoczęły się aresztowania w Hyżnem i Niebylcu. – W Strzyżowie zginął zastępca dowódcy placówki strzyżowskiej Jan Koczela Zawalski. W Dobrzechowie został aresztowany zastępca dowódcy oddziału partyzanckiego, który działał na terenie gminy Niebylec. Następnie w Godowej został ujęty Tadeusz Moskal „Tur”. W Lutczy, w czasie rewizji u Edwarda Lenarta, zastępcy dowódcy placówki, znaleziono zeszyty ewidencyjne wszystkich żołnierzy placówki Niebylec – w sumie 645 osób. O tych aresztowaniach poinformowano poprzez łączność kolejową placówkę AK w Czudcu, skąd łącznicy pobiegli przekazać wiadomość do Połomii – tak dr Piotr Szopa mówił o wydarzeniach poprzedzających akcję odbicia więźniów podczas uroczystości upamiętniających 70. rocznicę 3 lipca.

Strzelać? Tylko na pewniaka

   Akcją w Połomii dowodził Antoni Bosek ps. „Sójka” (1911-1990), zakonspirowany w styczniu 1940 roku do Armii Krajowej; organizator tajnego ruchu oporu na terenie Niebylca, który już wcześniej miał na koncie kilka akcji sabotażowych (m.in. zdemolowanie mleczarni w Niebylcu jesienią 1943 roku; rozprowadzenie 296 metrów zboża z punktu odbioru zbóż w Niebylcu między głodującą ludność; zniszczenie 500 litrów wódki przeznaczonej przez Niemców na rozpijanie ludności polskiej czy dowodzenie akcją ubezpieczającą teren zrzutów broni na Gwoźnicy Górnej w grudniu 1943 r.).

   Powiadomiony o aresztowaniach „Sójka” miał bardzo mało czasu na zorganizowanie ataku na Niemców. Zaledwie kilkadziesiąt minut Wysłał dwóch gońców i zarządził zbiórkę. – Dwunastu żołnierzy podzielił na grupy i obsadził wokół drogi, którą gestapowcy mieli jechać do Rzeszowa. Jan Brud, zięć biorącego udział w akcji Leopolda Basamona ps. „Wiewiórka”, który spisał wspomnienia uczestników akcji, podaje dokładne ustawienia partyzantów. „Najbliżej drogi są Sitek Bronisław „Rybitwa” z niemieckim pistoletem maszynowym przywiezionym z Rzeszowa przez Władysławę Szpond „Srokę”. Po drugiej stronie był Bosek Jan „Ćma” z rosyjską pepeszą. Nad nimi ukryty za dwoma grubymi drzewami obserwator Basamon Leopold „Wiewiórka” mający podawać odległość zbliżających się samochodów. Bosek Antoni „Sójka”, Bosek Błażej „Hermes”, Masłyk Michał „Gruby”, Masłyk Franciszek „Wrona”, Dudek Henryk „Mewa”, Kawalec Stanisław „Koc”, Mazur Henryk „Brylant”, Sworst Protazy „Rekord”, Domaradzki Roman „Wierzba” Z dwoma karabinami, pistoletami, granatami i strzelbami zajmują stanowiska po obu stronach drogi. Kilku bez broni kryją się w korycie rzeki Gwoźnica. Mają w odpowiednim momencie krzyczeć „Hura” robiąc wrażenie okrążania - pisze Jan Brud.

   O godz. o 11.15 jeden z obserwatorów gwizdem dał znać o nadjeżdżających dwóch samochodach niemieckich, jadących w odległości ok. 150-200 metrów. Kiedy pierwszy dojechał na odległość 80 metrów, Bronisław Sitek „Rybitwa” otworzył ogień. Strzał był celny, samochód wylądował w rowie, a kierowca został poważnie ranny – relacjonował Piotr Szopa.

    Wywiązała się walka. Słabo uzbrojeni żołnierze AK – według żołnierza AK Romana Konieczkowskiego, wyposażonych w jeden pistolet PM, trzy kbk oraz granaty, butelki z benzyną i siekiery – oddawali pojedyncze strzały w stronę dobrze uzbrojonego przeciwnika, bo Antoni Bosek na początku zaznaczył, żeby strzelać tylko na pewniaka. – Niemcy podchodzili coraz bliżej. Na domiar złego broń jednego z partyzantów zacięła się. Wtedy Protazy Sworst ps. „Rekord” krzyknął: „Hura!”, a za nim kolejni. Ponieważ w pobliżu było wysokie zboże, Niemcy sądzili, że zaatakowała ich duża grupa żołnierzy. Porzucili broń i wycofali się do drugiego samochodu, którym odjechali w stronę Rzeszowa – mówił Piotr Szopa.

   Mimo że Niemcy mieli przewagę liczebną i byli dobrze uzbrojeni (każdy miał karabin maszynowy i broń osobistą), nie udało im się pokonać dwunastu partyzantów. Czterech Niemców zostało zabitych, dwóch rannych, ponadto partyzanci zdobyli broń i teczkę ze spisami ewidencyjnymi osób wyznaczonych do dalszych aresztowań. Niemcy stracili także jeden samochód, który został spalony. Partyzanci nie ponieśli żadnych strat; udało im się uratować siedmiu żołnierzy AK: Bolesława Indyka z Dobrzechowa, Eugeniusza Pelca ze Strzyżowa, Tadeusza Moskala z Godowej, Stanisława Wieszczka z Żyznowa, Stanisława Głowackiego z Pstrągowej, Franciszka Ziobro z Wyżnego oraz Edwarda Lenarta z Lutczy. Uwolnieni więźniowie zostali zaprowadzeni do pobliskiej kuźni, gdzie miejscowy kowal Stanisław Pałys rozciął drut kolczasty, którym mieli związane ręce. Więźniów z drugiego samochodu, niestety, nie udało się uratować.

Likwidacja komendanta Kőhlera

   Akcja odbicia więźniów miała ciąg dalszy. Jak wynika z relacji żołnierza AK Ludwika Kozimora, tego samego dnia w godzinach popołudniowych komendant żandarmerii Otto Kőhler w asyście trzech żandarmów wyjechał konno w okolice Połomii niedaleko przysiółka Gadajówka obok Sośniny, gdyż dotarł do niego meldunek o zajściach w Połomii. Nieopodal w lesie odpoczywali partyzanci po przeprowadzonej akcji. Niemcy nie spodziewając się niczego złego, zbliżyli się do lasu. Wtedy padł strzał, który śmiertelnie ranił Hauptmanna Otto Kőhlera. Postrzelony został również drugi Niemiec, pozostali szybko się oddalili. Strzelającymi byli połomscy partyzanci Roman Domaradzki i Stanisław Nowak. Ciało Kőhlera przewieziono furmanką pod dom Michała Janasia w Zaborowiu, skąd zabrano go samochodem.

   Dzień później Eugeniusz Antonik, dowódca niebyleckiego plutonu AK wydał rozkaz opanowania posterunku policji granatowej w Niebylcu, ponieważ partyzanci dowiedzieli się, że odjeżdżający z posterunku komendant żandarmerii Kopp planuje wyprawę pacyfikacyjną w odwecie za zabicie komendanta Ottona Kohlera oraz za akcję odbicia więźniów w Połomi. Grupa bojowa z Niebylca rozbroiła zaskoczonych policjantów, a po przetrzymaniu wypuściła. Oddział, który zajął posterunek, zabezpieczył również drogi dojazdowe do Niebylca. Po tych wydarzeniach Niemcy musieli uznali obszar placówki niebyleckiej i strzyżowskiej za szczególnie niebezpieczny, ponieważ na skrzyżowaniach dróg w tym rejonie zostały postawione tablice o treści „Uwaga – partyzanci – bandyci!”, o czym pisze w swojej książce Roman Konieczkowski.

***

   Wydarzenia z 3 lipca 1944 roku są bliskie mieszkańcom Połomii i okolic, bo brali w nich udział ich dziadkowie, ojcowie, wujkowie. W drugim samochodzie, tym, którego nie udało się zatrzymać, przewożony był Tadeusz Kawalec, sąsiad moich dziadków. Pamiętam, jak moja babcia Anna Drążek opowiadała mi o jego aresztowaniu. Babcia i dziadek Piotr dowiedziawszy się o aresztowaniach, błyskawicznie ostrzegli okopującego kapustę Kawalca o zbliżających się Niemcach. Otworzyli mu drzwi od stodoły i wołali, żeby się ukrył. Podobno kiedy Niemcy go aresztowali, właśnie kończył jeść obiad wyniesiony w pole przez żonę… Po latach rodzina Kawalca dowiedziała się kiedy i jak zginął. 30 lipca 1944 roku z numerem 87874 trafił do obozu Sachsenhausen. W lutym 1945 roku został przeniesiony do Mauthausen z numerem 131122, gdzie zmarł 12 marca tego samego roku. Przyczyną śmierci było ogólne wycieńczenie organizmu i niewydolność układu krążenia. Drugi z więźniów, partyzant z Baryczki o nazwisku Kiełbasa trafił do Oświęcimia. Przeżył tylko dlatego, że w kuchni, gdzie pracował, żywił się łupinami ziemniaków. Gdy wrócił do domu ważył ok. 35 kilo…

   Pisząc artykuł korzystałam z następujących książek: Piotr Szopa, Armia Krajowa w Strzyżowskiej”; Roman Konieczkowski „Strzępy wspomnień”; Ludwik Kozimor, „ZWZ AK Palcówka Niebylec”; wspomnień Jana Bruda oraz informacji spisanych przez p. Lucynę Podolską.

Katarzyna Grzebyk

dziennikarka VIP Biznes i Styl; autorka bloga www.booksandbabies.pl, mieszkanka Połomii

Tekst ukazał się w nr 3-4/2015 "Podkarpackiej Historii"


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
edmund 03.07.2021 07:03
Wspaniały artykuł,dziekuje,o ile sie nie myle,kilka-nascie? lat temu,miała miejsce reknstrukcja historyczna tego wydarzenia,która posiadam.

Reklama