Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 28 marca 2024 10:04
Reklama

Szatańskie wybryki Stanisława Stadnickiego - "Diabła łańcuckiego"

Był jednym z najgłośniejszych awanturników i postrachem w swoich łańcuckich dobrach. Zwano do „Diabłem Łańcuckim” Obcinał nogi i ręce poddanym, palił ich żywcem, a lochy jego zamku pełne były prześladowanych poddanych.
Szatańskie wybryki Stanisława Stadnickiego - "Diabła łańcuckiego"
Stanisław Stadnicki

Sam Stanisław Stadnicki o sobie mawiał: - Mnie diabłem zowią tylko skurwysynowie, a od takich ja zelżon być nie mogę, Czarna strzała wbita w drzwi dworu, któregokolwiek ze szlachciców, zapowiadała, że niebawem zjawi się w okolicy straszny warchoł Rzeczypospolitej... Wokół jego osoby, śmierci, jej miejsca i pochówku narosło wiele mitów.

Wojna o jarmark z Rzeszowem

Na świętego Wojciecha tj. 23 kwietnia do średniowiecznego Rzeszowa zjeżdżały wozy kupieckie z najodleglejszych stron; odbywano znane w całej okolicy jarmarki, na które zdążały karawany kupieckie m.in. ze wschodu Europy. W końcu XV stulecia, przywilejem króla Jana Olbrachta, sąsiedni Łańcut uzyskał przywilej na jarmark dwa dni później - 25 kwietnia w dzień w. Marka. Wzburzyło to rzeszowskich mieszczan, którzy obawiali się konkurencji handlowej ze strony Łańcuta i bardziej konkurencyjnych opłat targowych.

Stanisław "Diabeł" Łańcucki - ówczesny właściciel Łańcuta, wpadł w szał kiedy usłyszał, że sąsiedni Rzeszów, staraniem Mikołaja Spytka Ligęzy, uzyskał zniesienie łańcuckiego jarmarku na świętego Marka, tak by to Rzeszów mógł bez przeszkód handlować i to dwa dni wcześniej. Diabeł łańcucki (tak zaczęto „tytułować” go w paszkwilach rozpuszczanych przez szlachtę)  rozpoczął celowe zatrzymywanie w Łańcucie kupców zdążających do Rzeszowa ze wschodnich i południowych części Rzeczypospolitej m.in. z Wołoszczyzny i Mołdawii i zmuszał do wystawiania swoich towarów u siebie w mieście; tu przymusowo organizował im targ. Zachowały się przekazy z których dowiadujemy się o skargach kupców z Suczawy potwierdzających gwałtowne zachowania Diabła, które zresztą kontynuowali jego synowie, gdy ten poległ w wojnie ze starostą leżajskim Łukaszem Opalińskim.

    Skąd wiemy jak wyglądał Stadnicki? Jego fikcyjny portret znajdować się miał w Muzeum Lubomirskich we Lwowie – reprodukował je w „Prawem i lewem” Władysław Łoziński.

Starosta, który zasłonił króla własnym ciałem

Nasz „Diabeł” darzył niechęcią króla Zygmunta Wazę. Początkowo popierał stronnika Habsburgów do polskiego tronu – księcia Maksymiliana, później zaś opowiedział się za rokoszem Zebrzydowskiego, również skierowanym przeciwko królowi Zygmuntowi na polskim tronie, choć jak pisze Janusz Byliński, nie brał udziału w bitwie pod Guzowem. Ponadto król Zygmunt III Waza miał zachęcić marszałka Łukasza Opalińskiego aby ten rozpoczął wojnę z Diabłem.

Opalińscy byli żarliwymi katolikami. Wspomnijmy, że brat Łukasza – Andrzej, był szanowanym biskupem poznańskim, przeciwnikiem reformacji, wcześniej osobistym szambelanem papieża Klemensa VIII; był ceniony za sumienność w zarządzaniu diecezją. Kariera Łukasza nabrała rozpędu kiedy został dworzaninem króla Zygmunta III Wazy.

15 listopada 1620 roku to właśnie Opaliński własną piersią zasłonił króla przed niejakim Michałem Piekarskim, szlachcicem z ziemi sandomierskiej, który próbował dokonać zamachu na życie króla Zygmunta III (odcięto mu dłoń, którą podniósł na króla,  rozdarto go czterema końmi, ciało spalono, a proch wystrzelono z armaty; z wypadkiem tym znane jest wszak powiedzenie „jak Piekarski na mękach”).

Odtąd nasz Łukasz cieszyć się będzie jeszcze większą łaską monarchy. Wkrótce zostaje marszałkiem nadwornym, a po śmierci Mikołaja Wolskiego król mianuje go marszałkiem wielkim koronnym. Zaufaniem obdarza go również następny polski - król Władysław IV, powierzając mu sekretne wiadomości dotyczące wystąpienia z jezuickiego nowicjatu swojego brata Jana Kazimierza. To również Łukasz Opaliński zadbał o należyty pogrzeb Zygmunta III na Wawelu, zlecono mu także misje związane z odpowiednim przygotowaniem małżeństw królewskich Władysława IV: z Cecylią Renatą, a później Ludwiką Marią.

Okrutnik i fałszerz

Stadnicki ogniskował w sobie wszelkie wady i przywary ówczesnej szlachty. Jako zachłanny – jak opisują go kroniki - zajmował zboże i spichlerze sąsiadów. Spośród swoich krewnych jako jedyny pozostał przy kalwinizmie. W roku 1610 oskarżano go, iż „dziewięć kościołów spustoszonych, bydlętom mieszkaniem są”.

W 1607 roku Stadnicki wypowiedział wspomnianemu Łukaszowi Opalińskiemu regularną wojnę; najeżdżał więc jego dwór w Łące k. Rzeszowa, następnie Leżajsk, napadł na niego na drodze do Przemyśla. Zdobył nawet prywatną chorągiew Opalińskiego prezentując ją na rynku przemyskim.

Ale też Łukasz Opaliński nie był bez winy. W grudniu 1608 roku napadł koło Świlczy wozy Stadnickiego z winem i pieniędzmi, który zmierzał ze Śląska do Łańcuta. Jak podaje Łoziński w „Prawem i lewem” zabrał Opaliński „Diabłowi” 6 wielkich i 4 małe kufy wina i 3000 talarów w gotówce. Zrabował również 20 koni.

Zagniewany Stadnicki nakazał postawić pomiędzy Świlczą a Trzcianą słup z paszkwilem na Opalińskiego, w którym wspomniano, że Opaliński zrabował transport Stadnickiego, dlatego tu właśnie legła „cnota Opalińskiego”. Zmierzający na jarmark rzeszowski czytali ten paszkwil, a sam Łukasz Opaliński próbował niszczyć ów słup, ale na próżno – zaraz wyrastał kolejny stawiany przez ludzi Stadnickiego.

Kiedy Opaliński złupił Łańcut, jezuici rozpowszechniali w całej Polsce wiadomość, że  Łukasz Opaliński diabła pobił i piekło łańcuckie spalił. Opisywano, że starosta leżajski zdobył w Łańcucie fantastyczne skarby (wedle zeznań świadków skrzynię białą i beczkę z pieniędzmi oraz złote strzemiona i srebrne oraz złote naczynia: misy, łyżki i talerze), odkrył podziemia w których jęczeli przykuci do ścian łańcuchami więźniowie diabła, którzy kuli fałszywą monetę. Wspominać miał o tym złapany sługa Stadnickiego, który przesłuchiwany przez biskupa przemyskiego Macieja Pstrokońskiego na zapytanie duchownego czy to prawda odparł: Prawda to, że bije monetę i dlatego pieniądze się Stadnickiego nie trzymają; ty zaś Wielmożny Panie pieniądze pieścisz dlatego tyle ich masz...

     Sulima Popiel w zapomnianym i trudno dostępnym eseju „W sidłach diabła” (Kraków 1910) opowiada o osobliwym pochodzie tryumfalnym „Diabła” z Leżajska. Stadnicki w „krytej kolasie” poprzedzonej chłopcami grającymi na piszczałkach wyjeżdżał z Leżajska; przed awanturniczym panem szli odebrani Opalińskiemu jeńcy oraz pilnujący ich żołnierze Stadnickiego. Wśród tego osobliwego pochodu kroczył również hajduk Opalińskiego, niejaki Tulejka, któremu zarzucono na szyję powróz. W trakcie szamotaniny upokorzony hajduk zdarł powróz i zabił jednego z żołnierzy Stadnickiego imieniem „Ilka”. Diabeł rozwścieczony tym czynem wymierzył Tulejce okrutną karę: kazał zakopać go żywcem w grobie wraz ze swoim zabitym żołnierzem. Na miejscu tym wystawiono później kapliczkę, stojącą do dzisiaj przy wjeździe do Leżajska.

     Stadnicki nadal pustoszył Tyczyn, Łukawiec, Trzebownisko i Zaczernie. Zachowały się przekazy mówiące o tym, że w Terliczce i Stobiernej koło Rzeszowa Stadnicki maltretował mieszkańców – kazał obciąć ręce kilku chłopom, a  z jednego nieszczęśnika  darł żywcem pasy skóry. Na sam koniec kazał poddanego żywcem zakopać w ziemi. W swoim zameczku na Łysej Górze w Łańcucie (obecnie plebania parafialna) więził dziesiątki poddanych, których poddawał nieludzkim torturom. Wypędził katolików z kościoła parafialnego, usuwał obrazy i niszczył ołtarze. Łańcuccy katolicy zmuszeni byli wówczas korzystać z pobliskiego kościółka w Soninie. Stadnicki ogromną ilością pieniędzy wyposażał zbór kalwinski. Znane są nazwiska rektorów zboru: Andrzej Perstenius i Stanisław Jenetius. W kościele dominikańskim zajętym przez Stadnickiego bito podobno fałszywą monetę wprowadzając ją następnie w obieg.

   W obronnej walce Opalińskiego wspierała księżna Anna Ostrogska z Jarosławia. Łukasz Opaliński postanawił w końcu raz na zawsze zakończyć sprawę „Diabła” tak aby poniósł on sprawiedliwą karę. Wojska Opalińskiego rozpoczęły pościg za Stadnickim ruszając z Jarosławia. Sam Stadnicki uciekał na Węgry z zamiarem werbunku sabatów.

W Wojutyczach Opaliński pojmał żonę Diabła – Annę. Stadnicki schronił się w Tarnawie koło Chyrowa (u swojego brata) 20 sierpnia 1610 roku. I tu jeden z tatarskich najemników księżnej Ostrogskiej z Jarosławia zabił Diabła. W starszej literaturze  jako miejsce bitwy z Opalińskim i śmierci Stadnickiego wskazywano Tarnawiec koło Kuryłówki gdzie w tutejszych lasach w sierpniu 1610 roku schronić się miał nasz Diabeł przed marszałkiem raniony strzałą przez jednego z Kozaków.

Odrąbana głowa Diabła

Opaliński żałował, że Stadnickiego nie wzięto żywcem. Tatarskiego najemnika księżnej Ostrogskiej, który zabił Stadnickiego wynagrodzono jednak nobilitacją – przyjął on nazwisko Macedoński. Zwłoki Stadnickiego przywieziono do Przemyśla gdzie je zabalsamowano następnie w październiku pokazywano je w Sanoku. Tu otwarto trumnę i komisyjnie stwierdzono, że zwłoki posiadają odciętą głowę oraz ranę od kuli z półhaka poniżej lewego ramienia na piersi.

Ciało Diabła pochowano najprawdopodobniej w kościele rymanowskim, gdzie według wizytacji biskupiej w XVII wieku w pobliżu wielkiego ołtarza znajdowało się „na sznurze” epitafium Stanisława Stadnickiego. Treść jego przytacza Szymon Starowolski w „Monumenta Sarmatarum Beatae Aeternitati” Kraków 1655 nie podając jednak miejsca w którym się znajdowało. Epitafium to fundowane przez brata Diabła – Marcina oraz wdowę Annę zaginęło w XVIII wieku, gdy kościół rymanowski został przebudowany, a ciała pogrzebanych tam osób przeniesiono na cmentarz.

To ma być najpiękniejszy kościół...

Łukasz Opaliński przypomniał zaś sobie o ślubach w których obiecał, ze wystawi wspaniały kościół w Leżajsku, kiedy uwolni miasto od niebezpiecznego najeźdźcy. Początkowo wstrzymywał się z budową w obawie przed zniszczeniem świątyni przez Stanisława Stadnickiego. Po wygranej wojnie darował bernardynom dodatkową ziemię, a nadanie to zatwierdził król Zygmunt III Waza. Architektom i budowniczym pracującym przy leżajskiej bazylice Opaliński postawił warunek, aby była to najpiękniejsza świątynia. W latach 1618-28 wzniesiono obecny, wspaniały kościół.

Łukasz Opaliński był też gorącym czcicielem leżajskiej Madonny. Po 1649 roku kiedy wycofał się z życia publicznego i złożył laskę marszałkowską, bardzo często pomieszkiwał w leżajskim klasztorze, długie chwile spędzając na modlitwie przed Cudownym Wizerunkiem. Tu także został pochowany po śmierci w 1654 roku.

     Działalnością fundatorską objął Łukasz wraz z żoną Anną Pilecką (zm. 1631 r.),  także drugi kościół w mieście – leżajską farę. W tym kościele zwraca uwagę piękny ołtarz główny  zdobiony... złotem dukatowym. Był wzorowany na nieistniejącym obecnie ołtarzu głównym królewskiej katedry na Wawelu. W polu głównym znajduje się obraz warsztatu Tomasza Dolabelli "Adoracja Trójcy Świętej i Matki Bożej przez wszystkich świętych połączona z chwałą zakonu bożogrobców".

Nie było żadnej czarownicy!

Prawość Opalińskiego oraz tępienie niesprawiedliwości dało znać podczas sprawy tzw. leżajskiej czarownicy w XVII w. Wtedy to doszło do bezprecedensowego skazania niewinnej kobiety – niejakiej Mielczarkowej, oskarżonej o wyłudzenie, za pomocą czarów, zapisu testamentowego i nierząd, a za zarzuty były wysnuwane zaledwie przez jednego świadka - sukiennika Zawadę. Na ludzi opamiętanie przyszło dopiero wówczas kiedy w płonącym już ogniu Mielczarkowa poczęła przywoływać Matkę Najświętszą i pytać zgromadzoną gawiedź dlaczego ona niewinna płonie na stosie. Karę –  jak przed stu laty opisał całe wydarzenie W. Sulima-Popiel - wykonano bez zgody starosty Łukasza Opalińskiego, który nie krył oburzenia gdy mu o tym doniesiono, a niewinna kobieta spłonęła na oczach nie tylko swego klęczącego przy stosie męża ale i dzieci.

Synowi też ucięli głowę...

Stadnicki pozostawił trzech synów. W Łańcucie pozostał jeden z nich Władysław, który nie tylko dorównywał okrucieństwu swojemu ojcu, ale nawet ją przewyższał. Prowadził wojny sąsiedzkie z Korniaktami i Mikołajem Spytkiem Ligęzą. Nie było na niego mocnego. Dopiero starosta przemyski Marcin Krasicki, zebrawszy panów - braci szlachtę, ruszył w grudniu 1624 roku na miasteczko. 21 grudnia sześćset ludzi Krasickiego wdarło się przez Bramę Przemyską do miasta. Ale „Diablę” było chwilowo sprytniejsze. Synowi Stadnickiego - Władysławowi udało się uciec – schronił się w leżajskim klasztorze bernardyńskim; jednak ludzie Krasickiego wytropili i dopadli go. Zdecydowano rozstrzelać Władysława, głowę zaś jego odcięto i zaniesiono Marcinowi Krasickiemu. Łańcut został uwolniony od synów „Diabła”.

W latach sześćdziesiątych na wirydarzu klasztoru dominikanów w Łańcucie (obecnie budynek PTTK) znaleziono kości tajemniczego człowieka, z odciętą głową. Okazały się one szczątkami Władysława Stadnickiego – syna Diabła, którego tak bardzo obawiano się, że zdecydowano odciąć mu głowę, tak aby nawet po śmierci nie straszył okolicy...

Arkadiusz Bednarczyk


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
inti 08.08.2020 14:33
Genialna historia

Reklama