Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 6 maja 2024 20:27
Reklama

Tadeusz Wiejowski - pierwszy uciekinier z KL Auschwitz. Nowe informacje o jego ucieczce i śmierci.

Tadeusz Wiejowski - pierwszy uciekinier z KL Auschwitz. Nowe informacje o jego ucieczce i śmierci.
Tadeusz Wiejowski na przedwojennej fotografii

6 lipca 1940 z powstałego ledwie kilka tygodni wcześniej obozu koncentracyjnego Auschwitz zbiegł pochodzący z Kołaczyc na Podkarpaciu 26-letni Tadeusz Wiejowski. Był pierwszym z niemal tysiąca osób, które ciągu 4,5-letniej historii obozu podjęły próbę ucieczki z niego. "Podkarpackiej Historii" udało się dotrzeć do mało znanych dotychczas informacji na temat jego ucieczki i śmierci.

Informacje o Tadeuszu Wiejowskim, w tym jego życiu przed wojną, są bardzo skąpe. Wiemy, że urodził się w Kołaczycach koło Jasła 4 maja 1914 roku. Z zawodu był szewcem, przed wojną służył w wojsku polskim, według dostępnych biogramów był podoficerem rezerwy. Na jedynym zachowanym zdjęciu widzimy go w mundurze starszego szeregowego, z odznaką Państwowej Organizacji Sportowej i niewyraźną odznaką pułkową. 

W Auschwitz

Z nielicznych zachowanych materiałów wynika, że Wiejowski uczestniczył w kampanii wrześniowej. Już ukrywając się w Kołaczycach po ucieczce z obozu, mówił siostrze żony swojego brata, Marii Kuczmie, że wraz z kolegami przy zabitym profesorze czy też dowódcy ślubował wraz z kolegami poświęcenie w dalszej walce z hitlerowcami. Po kampanii wrześniowej miał należeć do organizacji podziemnej współtworzonej przez niejakiego Romana Skibińskiego. 

Nie wiemy niestety o jaką organizację mogło chodzić, tak samo kim był ów Roman Skibiński. Próżno szukać takiego nazwiska wśród znanych nam organizatorów wczesnej konspiracji antyniemieckiej. Człowiekiem o podobnych personaliach był Marian Roman Skibiński, oficer polskiego wywiadu w czasie powstań śląskich, później w Wolnym Mieście Gdańsku i w Niemczech, zaś od 1935 roku zastępca komendanta Zachodnio-Małopolskiego Okręgu Straży Granicznej. Być może Wiejowski się z nim w czasie kampanii wrześniowej rzeczywiście zetknął, możliwe też, że Maria Kuczma przeinaczyła po latach opowiedzianą jej historię lub pomyliła nazwisko. Raczej nieprawdopodobne jest jednak, by Marian Roman Skibiński brał udział w tworzeniu jakiejkolwiek organizacji konspiracyjnej. Po 17 września 1939 roku dostał się bowiem do niewoli radzieckiej, przebywał w obozie w Ostaszkowie, zaś w 1940 roku został zamordowany przez NKWD w Kalininie (Twerze). Jego szczątki spoczywają w Miednoje.

Tadeusz Wiejowski opowiadał później Marii Kuczmie, że działając w organizacji konspiracyjnej był podziemnym kurierem, pomagającym w przerzucie ludzi przez zieloną granicę na Węgry. Miał wpaść w ręce Gestapo, gdy dostał rozkaz przeprowadzenia czwórki osób, w tym kobiety z dzieckiem. Gdy jechali pociągiem w kierunku granicy kobieta miała go namówić, by wysiąść na stacji wcześniejszej niż planowana. Tam zostali aresztowani przez Niemców. Po brutalnym przesłuchaniu ostatecznie trafił do więzienia w Tarnowie, skąd 14 czerwca 1940 roku w grupie 728 osób I transportem został przewieziony do Auschwitz. Przydzielono mu numer 220.

Maria Kuczma wspominała w dalszej części swej relacji:

- Mówiąc o Oświęcimiu Tadeusz wspominał, że czasami leżąc ma wrażenie jakby był na seansie filmowym. Utrwalone w pamięci obrazy z życia obozowego bez przerwy przypominały mu o koszmarnych chwilach spędzonych w obozie. Obserwując go widziało się, że ten człowiek jest rzeczywiście wstrząśnięty i przybity. Od pierwszego dnia pobytu w obozie Tadeusz - jak opowiadał, myślał o ucieczce. Wierzył w jej powodzenie i rozpoczął nawet konkretne przygotowania. Spał razem z więźniem, który pochodził z Częstochowy. Z nim właśnie omawiał szczegóły projektowanej ucieczki, namawiając go do niej. Nocą, leżąc jeden obok drugiego, szeptem porozumiewali się ze sobą. Do ucieczki skłaniało ich to, co widzieli w obozie i nieludzkie postępowanie SS-manów, którzy na każdym kroku znęcali się nad więźniami. Szczególnie mocno utkwiła mu w pamięci postać więźnia (księdza), który ujął się za bitym kolegą. Księdza tego powieszono za ręce wykręcone do tyłu.

Ucieczka

Tadeusz Wiejowski wydostał się z obozu w sobotę, 6 lipca 1940 roku, prawdopodobnie w godzinach przedpołudniowych. Strażnicy zauważyli jego nieobecność dopiero podczas apelu wieczornego, co zapewne miało wpływ na powodzenie ryzykownej akcji. Jest kilka relacji dotyczących samej ucieczki. Różnią się one nieco w szczegółach. 

W swym słynnym „Raporcie” wspominał o ucieczce m.in. twórca i przywódca obozowego ruchu oporu Witold Pilecki. Pamiętajmy jednak, że nie było go w tym czasie jeszcze w obozie i historia Wiejowskiego była mu znana jedynie z opowiadań innych więźniów. Pilecki jak wiadomo, używający wówczas nazwiska Tomasz Serafiński dał się schwytać w łapance w Warszawie dwa i pół miesiąca później, 19 września 1940 roku, zaś do Auschwitz trafił z tzw. drugim transportem warszawskim w nocy z 21 na 22 września. W jego raporcie znajdujemy taką nieścisłą informację:

- Pierwszy więzień, który zwiał z Oświęcimia przez pojedynczy wtedy płot z drutów, nienaładowanych jeszcze prądem elektrycznym - nazywał się jakby na złość władzom lagru - właśnie Wiejowski. Władze się wściekły.

Bratanek Tadeusza, Czesław Wiejowski, w 1961 roku w liście do redakcji tygodnika „Przekrój”, najprawdopodobniej na podstawie opowieści samego więźnia, opisywał ucieczkę tak:

- Tadeusz Wiejowski, wiedząc o tym, ze robotnicy cywilni o godz. 12-tej w południe opuszczają obóz, na kilka minut przed tym, pod nieuwagę strażników, dostał się do jednego z bloków. Znalezioną tam w przewodzie kominowym sadzą oraz uprzednio rozpuszczonym moczem, pomalował ubranie więzienne oraz czapkę kominiarkę, zrobioną ze znalezionej tam pończochy. Zdjął następnie drzwi od bloku i założywszy je na ramię wyszedł, mieszając się z wychodzącymi z obozu robotnikami cywilnymi.

Według relacji bratanka, Tadeusz Wiejowski zbliżając się do bramy wyjściowej zasłonił głowę drzwiami od strony więzy strażniczej i niezauważony wyszedł z obozu, Z drzwiami na ramieniu szedł jakiś czas. Gdy oddalił się na bezpieczną wyrzucił je i zaszył się w łanach rosnących w pobliżu zbóż, przez które zaczął dalej uciekać.

Szerzej szczegóły ucieczki przytacza Maria Kuczma, która miała okazję na ten temat rozmawiać z Wiejowskim przez kilka godzin. Według jej relacji więzień zorientował się, że na terenie obozu i w jego okolicy jest wielu robotników chodzących w ubraniach cywilnych, na lewym przedramieniu noszących zielone opaski. Każdego dnia, około południa przerywali oni pracę i udawali się na obiad do swoich domów.

W dniu ucieczki Wiejowski z  kawałka zielonego papieru pakowego zrobił więc opaskę, taką jaką nosili robotnicy, w jakimś budynku z dużym kominem przebrał się w przefarbowany pasiak. W ostatniej chwili  z próby wydostania się z obozu zrezygnował jego częstochowski kolega. W momencie, gdy rozległ się sygnał ogłaszający dla robotników przerwę obiadową, Tadeusz Wiejowski ruszył więc sam w kierunku bramy. Minął trzy kolejne posterunki strażników i po kilkuset metrach dotarł do rzeki. Brodząc i płynąc, by zmylić ewentualny pościg z psami, oddalił się od obozu. Wieczorem - według słów Marii Kuczmy - miał dotrzeć do jakiegoś samotnie stojącego domu, gdzie mieszkała miejscowa nauczycielka. U niej spędził trzy dni, gdy dowiedział się, że w związku z jego ucieczką w obozie zastosowano represje wobec współwięźniów, wyposażony w cywilne ubranie i góralski kapelusz ruszył dalej. Jakiś chłopiec miał go doprowadzić do leśniczówki, gdzie poinstruowano uciekiniera jak przekroczyć granicę III Rzeszy i Generalnej Guberni. 

Tadeusz Wiejowski, przynajmniej według relacji członków jego rodziny, nie wspominał o udzielonej mu przez cywilnych pracowników pomocy. Być może nie chciał nawet najbliższym opowiadać szczegółów, by chronić swych pomocników. Wiadomo jednak, że pomoc otrzymał. W 1946 roku zeznania w tej sprawie składał przed sędzią śledczym Głównej Komisji Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskim Janem Sehnem (notabene urodzonym w Tuszowie Małym koło Mielca) Bolesław Bicz. Mieszkający w Oświęcimiu Bicz w czasie powstawania KL Auschwitz został zatrudniony tam jako elektryk. Jak się miało okazać, był później jedynym z pięciu polskich pracowników cywilnych oskarżonych przez Niemców o pomoc w ucieczce Wiejowskiemu, który przeżył wojnę. Zeznał on m.in.:

- W połowie miesiąca przybył do obozu pierwszy transport więźniów polskich. W parę dni po przybyciu tego transportu przydzielono nam do pomocy kilku więźniów-Polaków. Z ludźmi tymi nawiązaliśmy zaraz kontakt. Opowiadali nam o swoich strasznych przeżyciach w aresztach niemieckich, o stosunkach w lagrze, o głodzeniu ich, a my pocieszaliśmy ich mówiąc, że Niemcy wojnę przegrają. Ponieważ jako pracownicy cywilni mieliśmy prawo mieszkać w swych domach, więc przynosiliśmy więźniom żywność, ułatwialiśmy im korespondencję ze światem. Zaznaczam, że nie ogłoszono nam nigdy, że nie wolno nam tego robić. Ostrzeżenia takiego nie otrzymaliśmy ani od władz obozowych, ani od firmy, w której pracowaliśmy. Po bliższym zapoznaniu się z więźniami postanowiliśmy pomóc im w ucieczce, co było wówczas możliwe, ponieważ obóz nie był jeszcze ogrodzony i nie było dostatecznej ilości straży. Na propozycję tę zgodził się więzień Tadeusz Wiejowski, pochodzący z tarnowskiego [w zeznaniach jest błąd, Wiejowski pochodził nie a tarnowskiego, lecz z podjasielskich Kołaczyc – przyp. autor]. W sobotę 6 lipca 1940 r. wszedł on do naszej izby na bloku 15., przebrał się w robocze ubranie pracującego ze mną Józefa Patka, nałożył sobie opaskę jaką nosiliśmy jako robotnicy cywilni i ok. godz. 10.00 wyszedł wraz z nami bocznym wejściem od strony krematorium w kierunku stacji kolejowej w Oświęcimiu. Zaopatrzyliśmy Wiejowskiego w pieniądze i żywność, on wsiadł do pociągu towarowego i pojechał w stronę Spytkowic.

Według Marii Kuczmy nie od razu, lecz kilka dni po ucieczce, unikając licznych patroli SS, dostał się do pociągu towarowego, którym przekroczył granicę Generalnej Guberni. Postanowił spełnić prośbę swego kolegi, z którym miał uciekać i najpierw odwiedzić jego matkę w Częstochowie. Ta poprosiła go o o pomoc w ratowaniu jej syna. Maria Kuczma wspominała dalej:

- Wiejowski uległ namowie i w towarzystwie 3 mężczyzn, którzy byli uzbrojeni w pistolety, udał się ponownie pod obóz oświęcimski. Podobno mieli zamiar nawet siłą odbić wspomnianego więźnia. Nie było to jednak takie proste, bo kiedy nocą skradali się pod druty obozowego ogrodzenia, zostali zauważeni przez strażników, którzy zaczęli do nich strzelać. Wobec takiego stanu rzeczy zrezygnowali z uwolnienia więźnia, przedostali się ponownie do G.G. i tam Wiejowski odłączył się od nich. Wędrując samotni lasami, wyłącznie nocą, szczęśliwie doszedł do rodzinnej miejscowości Kołaczyce.   

Relacja wskazująca, że Wiejowski zdecydował się na ryzykowny powrót na teren przyłączony do III Rzeszy, pod obóz z którego kilka dni wcześniej uciekł i próbował zbrojnie odbić współwięźnia, brzmi sensacyjnie i wręcz nieprawdopodobnie. Ale częściowo przynajmniej pokrywa się z informacjami zachowanymi w obozowych dokumentach. Otóż 12 lipca 1940 roku komendant KL Auschwitz Rudolf Höß raportował do swego przełożonego, inspektora obozów koncentracyjnych w Oranienburgu Richarda Glücksa, że dzień wcześniej, 11 lipca około godziny 22.30 pełniący wartę na posterunku nr 3 przy obozie kwarantanny esesman Domenus zauważył trzy osoby skradające się w kierunku obozu. Wartownik miał do nich oddać trzy strzały, po których nieznajomi zbiegli, poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Według Hößa była to próba uwolnienia osób aresztowanych w związku z ucieczką Wiejowskiego. Czy więc ta niezwykła historia mogła być prawdziwa? Tego pewnie się już nie dowiemy, tak samo jak nieznane pozostanie nazwisko współwięźnia z którym Wiejowski planował ucieczkę. Jeżeli przyjmiemy, że był to częstochowian przywieziony I transportem to w grę może wchodzić osoba Edmunda Jaszkowskiego lub Henryka Czarneckiego. Obydwaj nie przeżyli obozu. Pierwszy zginął w Auschwitz 29 sierpnia 1941 roku, drugi 28 czerwca 1942. 

Na wolności

Wiemy, że Wiejowski dotarł do rodzinnych Kołaczyc kilka tygodni po ucieczce, końcem lipca 1940. Gdy już ukrywał się w Kołaczycach, do jego matki Katarzyny dotarł, datowany na 22 sierpnia oficjalny list z obozu, gdzie informowano ją, że Tadeusz zmarł w Auschwitz 7 lipca (przyczyny nie podawano) i pytano czy chce odebrać pozostałe po nim rzeczy.

Nieco światła na losy Tadeusza Wiejowskiego w czasie jego ukrywania się w Kołaczycach rzuca dalszy ciąg relacji mieszkającej w czasie wojny prawdopodobnie w Szymbarku Marii Kuczmy, przedstawiona pracownikowi Państwowego Muzeum w Oświęcimiu w marcu 1968 roku. Była ona spowinowacona z uciekinierem. Jej siostra Paulina z domu Miętus była żoną Stanisława Wiejowskiego, brata Tadeusza.

Maria Kuczma wspominała, że w sierpniu 1940 roku postanowiła pojechać do mieszkającej w Kołaczycach siostry. Do jej gospodarstwa dotarła koło północy wzbudzając przerażenie domowników zaskoczonych niespodziewaną wizytą. Tu dowiedziała się, że w domu przebywa zbiegły z Auschwitz Tadeusz. W relacji Marii Kuczmy czytamy:

- Kilkugodzinna rozmowa, przeprowadzona wówczas w nocy, pozostanie mi prawdopodobnie na zawsze w pamięci. Byłam wstrząśnięta tym co mówił. Chwilami wychodziłam do siostry, która krzątała się w kuchni i rozmawiałyśmy na temat Tadeusza. Siostra sądziła, ze to co mówi jest skutkiem szoku jakiego doznał i dlatego opisuje swoje przeżycia z takim przejęciem. Nie chciałam wierzyć, aby człowiek potrafił się tak znęcać nad swoim bliźnim, jak to robiono w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu - z którego zbiegł Tadeusz Wiejowski. 

Relacjonowane przez Marię Kuczmę nocne spotkanie z Tadeuszem Wiejowskim było jedynym, jakie miało miejsce po jego ucieczce. Według jej wiedzy ukrywał się on przede wszystkim w domu swych rodziców, którzy starali się zapewnić mu bezpieczeństwo i wikt. Kilka miesięcy później matka i ojciec Wiejowskiego niestety zmarli, zaś jego sytuacja znacznie się pogorszyła. Pozostała rodzina nie była w stanie zapewnić mu schronienia i pożywienia, on sam tez nie chciał przenosić się na inny teren.

Śmierć

Okoliczności schwytania Tadeusza Wiejowskiego i jego śmierci są niejasne. To bardziej domysły niż udokumentowane fakty. Nie ma wątpliwości, że mimo upływu czasu uciekinier był wciąż poszukiwany, zaś do władz niemieckich mogły dochodzić informacje, że ukrywa się w Kołaczycach lub okolicy. 

Według rodzinnych relacji pierwszy raz został zatrzymany, gdy usiłował ze strychu sąsiedniego domu, zamieszkałego przez przesiedleńców z Poznańskiego, zabrać trochę zboża. Został schwytany przed domowników, przekazany granatowej policji i odstawiony na kołączycki posterunek. Zdecydował się uciekać. Mimo, że był skuty, wyskoczył przez okno i  pognał w kierunku odległej o niespełna trzy kilometry wsi Wróblowa, gdzie ukrył się w jednej ze stodół. Mimo poszukiwań nie odnaleziono go wówczas.

Niestety jesienią 1941 roku, po ponad rocznym ukrywaniu się, znów wpadł w ręce granatowej policji. Tym razem miał zostać przyuważony jak spał w stogu siana i wydany przez jednego z przesiedleńców. Trafił do więzienia w Jaśle, gdzie być może jego prawdziwa tożsamość nie została ujawniona. 

Ślad po Tadeuszu Wiejowskim urywa się w momencie, gdy bliżej nieokreślonego dnia, został wsadzony do policyjnego furgonu. Ponoć miał być transportowany do gorlickiego więzienia. Wiadomo, że tam nie dotarł. W większości publikacji na jego temat przyjmuje się, że został rozstrzelany w jakimś nieczynnym szybie naftowym między Jasłem a Gorlicami. Ciała pierwszego uciekiniera z Auschwitz nigdy nie odnaleziono, ale znów doszło do pewnej zagadkowej sytuacji.

Jak podawała Maria Kuczma jakiś tydzień po domniemanym zamordowaniu Wiejowskiego do jego rodziny dotarła kolorowa pocztówka, której nadawca podawał się za Tadeusza, twierdząc, że przebywa w bezpiecznym miejscu i proponował spotkanie w określonym terminie w lesie. Rodzina nie była pewna czy rzeczywiście kartkę pisał Wiejowski. Na proponowane spotkanie nikt, z obawy przed prowokacją, nie poszedł. 

Represje w obozie

Ucieczka Tadeusza Wiejowskiego wywołała wściekłość obozowych władz i szereg represji wobec osób podejrzewanych o udzielenie mu pomocy. Wiesław Kielar, pochodzący z Jarosławia więzień I transportu, autor wspomnień „Anus Mundi” tak opisywał sytuację w obozie w momencie, gdy ucieczka Wiejowskiego wyszła na jaw:

- Apel. Stoimy w szeregach na obszernym placu za blokiem szpitalnym. Kapowie nie mogą się nas doliczyć. Esesmani też. Apel się nie zgadza. Czyżby ktoś uciekł? Liczą i liczą, doliczyć się jednak nie mogą. Są wściekli. Swą wściekłość wyładowują na nas. Stoimy na baczność, jeden obok drugiego, w odstępach na długość ramienia. Ręce splecione z tyłu głowy. Łokcie jak najbardziej do tyłu. Stoimy tak przez godzinę, może dłużej, a może krócej, bo teraz czas jest niewymierny. Każda chwila wydaje się nieskończona. Ręce omdlewają. Łokcie mimo woli wysuwają się do przodu. Ale „ONI" wszystko widzą. Zaraz jest któryś przy tobie i wali cię w zęby. Za karę kniebeugen, ręce jednak mają pozostać w tyle głowy. Trudno długo wytrzymać w takiej pozycji. Nadchodzi grupa esesmanów. Jest wśród nich rapportfuhrer Palitzsch. Młody, zgrabny, w pięknie skrojonym mundurze, o nieprzyjemnej, pryszczatej gębie. - Tłumacz! - skanduje ostrym, przenikliwym głosem Na jego głos podrywa się więzień, hrabia Baworowski. Niezgrabna, długa, wychudzona postać wysłuchuje urywanych szczęknięć scharfiihrera. Baworowski, blady ze strachu, drżącym głosem tłumaczy: - Uciekł więzień... Wiejowski... Niech zgłosi się ten, kto pomógł mu w ucieczce... Cisza. Nikt się nie zgłasza. - Będziecie stać tak długo, aż ktoś się zgłosi! - Cisza - Przeklęta zgraja! Ja wam pomogę! - Baworowski znienacka kopnięty w tyłek potoczył się w kierunku naszych szeregów, gubiąc po drodze okulary, Cofa się. Rozgląda się bezradnie. Pełza na czworakach, rękami obmacuje wokoło. Są! Złamana oprawa nic chce się trzymać na nosie.

Apel, który rozpoczął się 6 lipca o godzinie 18, trwał nieprzerwanie do godziny 14. następnego dnia. Strażnicy i kapo szaleli maltretując słabnących więźniów, narażonych dodatkowo w dzień na upał, w nocy na przenikliwe zimno. Nie można było odejść nawet z za potrzebą, ręce należało trzymać w górze. Podejrzani o pomoc w ucieczce poddawani byli chłoście wykonywanej na specjalnie skonstruowanym w obozowej stolarni koźle. „Przepisowo” wynosiła ona 25 uderzeń kijem średnicy 4 centymetrów, w rzeczywistości znacznie więcej. Ukarany miał obowiązek odliczania kolejnych uderzeń w języku niemieckim, gdy się pomylił - a działo się tak często - katowanie rozpoczynano od nowa.

W czasie tego osiemnastogodzinnego zanotowano pierwszy, oficjalny zgon więźnia. Wielogodzinnej stójki nie wytrzymał Dawid Wongczewski. Niestety praktycznie nic o nim nie wiadomo poza tym, że był polskim Żydem i trafił do Auschwitz w grupie 313 osób drugim transportem z więzienia w Wiśniczu Nowym. Już w momencie przyjazdu był w złym stanie, trafił na izbę chorych, gdzie stwierdzono u niego „daleko posuniętą gruźlicę oraz wypad kiszki stolcowej z zaawansowaną martwicą”. Podobnie jak innych chorych i Wongczewskiego zmuszono do stania w apelu, czego jego zniszczony organizm nie wytrzymał. 

Obozowe Gestapo rozpoczęło bardzo intensywne śledztwo. Już 8 lipca aresztowanych zostało pięciu pracowników cywilnych - elektryków, oskarżonych o pomoc w ucieczce. Zostali wydani przez dwóch więźniów, którzy nie wytrzymali maltretowania w czasie apelu. Podejrzanych zamknięto w późniejszym bloku 11. W tej piątce byli: Bolesław Bicz, Emil Kowalowski, Stanisław Mrzygłód, Józef Muszyński i Józef Patek. Do obozowego aresztu trafiło też 11 więźniów oskarżonych o kontakty z robotnikami cywilnymi i udzielenie pomocy uciekinierowi: Jerzego Olka, Rudolfa Gregora, Jerzego Urbańskiego, Władysława Szczudlika, Karola Jurka, Pawła Zbieszczyka, Tadeusza Kukulskiego, Stanisława Bargiela, Leopolda Gonię, Eugeniusza Gerarda Hejkę i Zdzisława Wiesiołka. Wkrótce skierowano ich do kompanii karnej, gdzie oczekiwali na dalsze decyzje władz obozowych..  

Losy podejrzanych o pomoc Wiejowskiemu, zarówno pracowników cywilnych jak i więźniów ważyły się dość długo. 18 lipca wizytujący obóz wyższy dowódca SS i policji we Wrocławiu Erich von dem Bach-Zelewski (cztery lata później dowodzący tłumieniem Powstania Warszawskiego) nakazał natychmiastowe rozstrzelanie 5 robotników, którzy mieli pomagać Wiejowskiemu oraz wszystkich mężczyzn-cywilów  napotkanych na rozszerzonym terenie obozu. Dzień później Rudolf Höß wystąpił oficjalnie do Bacha-Zelewskiego z formalnym wnioskiem o rozstrzelanie pięciu robotników cywilnych i jedenastu więźniów. Przy okazji zdecydowano również o wzmocnieniu zabezpieczenia obozu oraz wysiedleniu mieszkańców sąsiadujących miejscowości.

Sprawą ucieczki Wiejowskiego i represjami po niej interesował się osobiście sam Reichsführer SS Heinrich Himmler, który w październiku nakazał wymierzenie pięciu robotnikom cywilnym trzykrotnej kary chłosty po 25 kijów i ukaranie pięcioletnim pobytem w KL Mauthausen, zaś 11 więźniów zostało na pojedynczą karę chłosty i trzy lata w obozie Flossenbürg. Dla części z nich ten swoisty „akt łaski” okazał się i tak wyrokiem śmierci. Z piątki elektryków wyzwolenia doczekał tylko jeden - Bolesław Bircz, który na skutek przeżyć obozowych zmarł jednak niedługo po wojnie. 

Według niepełnych danych posiadanych przez badaczy z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, próbę ucieczki z tego kompleksu obozowego podjęło 928 osób, w tym 50 kobiet. Najliczniejsze grupy stanowili Polacy (439), obywatele ZSRR (213) i Żydzi (150). Ucieczki zakończyły się sukcesem dla 196 więźniów, 433 zostały złapane lub zastrzelone w trakcie. Brakuje informacji o dalszym losie ponad 250 osób.

W artykule wykorzystano m.in. materiały i dokumenty znajdujące się w Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.

Fot. APMA-B, arch.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama