Tragiczny pożar Zamku Tarnowskich w Dzikowie w nocy z 20/21 grudnia 1927 roku pociągnął za sobą śmierć dziewięciorga osób, które zginęły ratując bezcenne dzieła zgromadzone przez właścicieli zamku. Zachowały się relacje bezpośrednich świadków tej tragedii.
„Zginęło wówczas dziewięciu bohaterskich obrońców skarbu duchowego, a mianowicie: Janina Kocznerówna, uczennica seminarium, Alfred Freyer, sławny lekkoatleta, Józef i Grzegorz Gilowie, stolarze (ojciec i syn), Jan Mastelarczyk, uczeń gimnazjum, Aleksander Pomykalski, murarz, Wojciech Skiba, strażak, Bronisław Wiącek, praktykant stolarski, Władysław Wiącek, czeladnik. Ciężko ranni byli: Adam Gronek, uczeń gimnazjalny, i Franciszek Wiącek, malarz pokojowy. Najtragiczniej zginął Grzegorz Gil, któremu belka przywaliła nogi i żywcem się palił, a do nadbiegających mu z pomocą wołał, aby siebie ratowali, bo on już zginąć musi” – zanotował w swoich „Pamiętnikach włościanina” wieloletni wójt Dzikowa Jan Słomka.
Tragedia wydarzyła się w najbardziej reprezentacyjnej sali zamku – Sali Wielkiej. „Olbrzymia, dwupiętrowa sala, miejsce licznych zebrań rodzinnych, wszystkich oficjalnych przyjęć, narad, mieściła w sobie chlubę Dzikowa: pyszną bibliotekę w ogromnych, dębowych z trzema kondygnacjami szafach, umieszczonych do dwóch trzecich wysokości ścian z trzech stron tychże” – opisywał Michał Marczak, który kierował akcją ratowania zbiorów.
Sala Wielka miała być najbezpieczniejszym miejscem w zamku. Na początku XX wieku zamontowano w niej nowoczesny sufit ogniotrwały. Feralnej nocy Marczakowi pomagali ochotnicy, głównie młodzież i pracownicy Tarnowskich. Ewakuacja ksiąg z niższych półek przebiegała bardzo sprawnie, gorzej było z wyciąganiem tych umieszczonych na 2. i 3. kondygnacji szaf, szczególnie że złamała się jedyna dostępna drabina.
„W sali bibliotecznej wrzała gorączkowa praca, w której – rzec można – wszystkie zawody, stany i płci na wyścigi brały udział. Ogromnym utrudzeniem był brak głównych drzwi, które zatarasowano, by z przeddrzwia i schodów nie dopuścić ognia do wnętrza sali. Wynoszenie dużych sprzętów i ogromnych obrazów powodowało zatory w wąskich klatkach schodowych i utrudniało szybkie znoszenie uratowanych książek i prawdziwie cennych przedmiotów. Okien celowo nie otwierano, by nie dopuszczać do przeciągów i wzmożenia działalności żywiołu” – opisuje ratowanie zbiorów kustosz Kolekcji Dzikowskiej.
„Wtem nagle, po niespełna godzinnym ratowaniu biblioteki, wszystkie światła elektryczne w Wielkiej Sali zagasły. Ratowanie – może już nie tak tłumne – trwało jednak gorączkowo w dalszym ciągu w półmroku, przy refleksach światła z przyległych pokoi, przy smugach ognia błyszczącego u progu głównych drzwi i iskier przelatujących przed oknami. Usiłowano wysunąć szafę wenecką, wspaniałe stoły weneckie i gdańskie, okrągły mahoniowy stół inkrustowany, wspaniałe, lecz bardzo ciężkie rzeźby marmurowe i alabastrowe, niestety, wszystko daremnie” – relacja Michała Marczaka staje się coraz bardziej dramatyczna.
„W pewnej chwili na sali zostało około 20 osób. Wtem rozległ się trzask i dźwięk wypadających szyb z wszystkich okien sali, potworny huk i świst powietrza. Powstał straszliwy przeciąg, który niezawodnie niektórych z nóg powalił – sufit runął na posadzkę. Zapanowały niesłychane ciemności, poderwały się tumany pyłu. Wyczuwało się jednak, że część sufitu zatrzymała się na szczytach szaf. Kto stał w owej chwili przy tychże lub w najbliższym sąsiedztwie drzwi, ten ocalał i skoczywszy uratował życie. Ów zbawczy, lecz warunkowy moment był jednak tylko momentem. Podpisany zawdzięcza ocalenie dwóm uczniom swoim z gimnazjum, którzy go silnym rozmachem rzucili do przyległego pokoju, sami równocześnie z tego piekła wypadając. Niestety, kilkanaście osób znajdowało się w krytycznej chwili na środku sali, lub przy odleglejszych od drzwi szafach i ci położyli życie. Zginęli prawdziwie bohaterską śmiercią, więcej bohaterską niż niejedni na wojnie” – tak opisał M. Marczak najtragiczniejszy moment dramatycznej nocy.
Wieczorem 21 grudnia, około godziny 19.30 do Dzikowa dotarł hrabia Zdzisław Tarnowski. Według zgodnej relacji świadków, bardziej od utraty zamku wstrząsnęła nim śmierć ratowników.
„Przy dalszej pracy nad lokalizowaniem ognia przede wszystkim pamiętał hr. Tarnowski o tragicznie padłych w obronie skarbów kultury polskiej i Dzikowa osób i zlecił poszukiwanie zwłok” – opisuje Michał Marczak.
Ciało Alfreda Freyera zidentyfikowano dzięki rozpoznanemu przez brata scyzorykowi. Obok odnaleziono szczątki mieszkającej u Freyerów seminarzystki Janiny Kocznerówny i Józefa Gila. Pochowano ich 23 grudnia na cmentarzu w Miechocinie. Potem odnaleziono zwłoki pozostałych sześciu osób. Złożono je w ocalałej z pożogi kaplicy zamkowej. W ostatni dzień roku odbył się ich pogrzeb.
– To było straszne jak wynosili trumnę za trumną, wydawało się, że to będzie trwać bez końca. Były olbrzymie tłumy, kondukt pogrzebowy ciągnął się przez całe miasto – wspominała po latach mieszkanka Tarnobrzega, świadek uroczystości.
Potwierdza to relacja Jana Słomki: „Pogrzeb bohaterskich ofiar pożaru odbył się wśród podniosłych, rzewnych uroczystości, przy udziale nieprzejrzanych zastępów publiczności. Zwęglone szczątki Bronisława Wiącka, najuboższego z tych, co zginęli, nieśli na cmentarz członkowie rodziny Tarnowskich”.
Wszystkich, którzy zginęli przy ratowaniu zamku, pochowano obok siebie, przy jednej alejce cmentarnej. Okazały nagrobek Alfreda Freyera sfinansowano ze składek kibiców z całej Polski. Pieniądze te, zebrane przed jego śmiercią, miały pokryć koszty obozu przedolimpijskiego.
Fot. NAC/MHMT










![Jak więźniowie Bieszczady zagospodarowywali [foto] Jak więźniowie Bieszczady zagospodarowywali [foto]](https://static2.podkarpackahistoria.pl/data/articles/sm-4x3-jak-wiezniowie-bieszczady-zagospodarowywali-foto-1695618211.jpg)


Napisz komentarz
Komentarze