Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 27 kwietnia 2024 12:27
Reklama
News will be here

O beskidnikach, czyli zbójach grasujących w ziemi sanockiej i Bieszczadach

Już w XVI w., a nawet u schyłku poprzedniego stulecia w Bieszczadach pojawiali się zbójnicy. Teren ten, wówczas dopiero zagospodarowywany, stanowił doskonałe schronienie dla ludzi będących na bakier z prawem. Jednakże o prawdziwej pladze zbójowania możemy mówić dopiero w XVII, a zwłaszcza w XVIII w. Na południu dawna ziemia sanocka graniczyła z Węgrami. Teren pograniczny, a do tego górzysty z licznymi lasami, sprzyjał rozwinięciu się tego zjawiska w całym pasie karpackim dawnej Rzeczypospolitej. Zbójników z racji przybywania zza granicznego grzbietu – Beskidu, Bieszczadu, nazywano też beskidnikami i bieszczadnikami. Ludzi tych zwano także opryszkami, a sami określali się z turecka mianem tołhajów.
O beskidnikach, czyli zbójach grasujących w ziemi sanockiej i Bieszczadach

Autor: Pracownia Scutum

Zbójecki temat w kulturze masowej ogranicza się przede wszystkim do postaci Juraja Janosika i w mniejszym obecnie stopniu Ołeksy Dobosza. Choć sławy tych zbójników już nic nie przyćmi, to warto wspomnieć, że znamy dzięki Rejestrowi złoczyńców grodu sanockiego oraz innych źródeł imiona niektórych zbójników, którzy swój proceder uprawiali na terenie ziemi sanockiej. Na przykład w XVII w. w okolicach Rymanowa grasowali Łanko z Trzciany i Klimoweć ze Skwirtnego. Grupy opryszków rekrutowały się przede wszystkim z ludności plebejskiej, jednak nie brakowało w nich również przedstawicieli drobnej szlachty. Kompanie beskidników najczęściej nie były bardzo liczebne i składały się przeważnie z kilkunastu, maksymalnie kilkudziesięciu osób.

Liczne grupy zbójników rekrutowały się z okolic Humennego należącego wówczas do węgierskiej rodziny Drugethów. Węgierska szlachta nierzadko przymykała oczy na zbójecki proceder uprawiany przez ich poddanych. Od końca XVI w. szlachta województwa ruskiego, którego częścią była ziemia sanocka, regularnie zaczynała uskarżać się na naruszanie granicy z Rzecząpospolitą przez Węgrów. Jednocześnie pojawiały się informacje o napadach rozbójniczych. Już w 1592 r. szlachta domagała się uchwalenia konstytucji przeciw zbójnikom. W odpowiedzi na te występki, w XVII w. samorząd szlachecki zaczął formować oddziały piechoty górskiej tzw. smolaków i harników. Oprócz województwa ruskiego (ziemie: przemyska, sanocka i halicka) oddziały takie zaciągano również w południowych powiatach województwa krakowskiego i powiecie pilzneńskim województwa sandomierskiego. Decyzją sejmu w drugiej połowie XVII w. przyłączono, najpierw czasowo, potem na stałe 20 sanockich żołnierzy piechoty łanowej do obrony własnego powiatu. W rzeczywistości fakt ten nie spowodował zwiększenia liczebności piechoty powiatowej, gdyż jednocześnie odprawiono zaciągniętych wcześniej smolaków, których zastąpili wspomniani łannicy.

Napady beskidników w czasach saskich

Największe nasilenie działalności beskidników w ziemi sanockiej, a także przemyskiej nastąpiło pod koniec XVII w. i na początku następnego stulecia. W kwietniu 1701 r. chłopi z Markowiec i Dudyńców zanieśli do sanockiej kancelarii grodzkiej, spis rzeczy zrabowanych w dworze markowskim oraz mieszkańcom wsi w trakcie czterech napadów beskidników w latach 1694, 1696, 1698 i 1701. Szkody w majątku dworskim i chłopskim oszacowano na 9417 złotych i 25 groszy. W latach 1692–1694 w Boberce i Dydiowej, wsiach należących do Eliasza Wisłockiego, stolnika żytomirskiego zrabowano majątek wartości 52 603 zł. W napadzie na dwór pani Rossowskiej w Bukowsku 12 grudnia 1694 r. beskidnicy dokonali rabunku dobytku o wartości 10 000 złotych polskich. Kwoty to niebagatelne, szczególnie gdy zestawimy je z wysokością żołdu jaki otrzymywali rotmistrzowie oddziałów powoływanych do walki z opryszkami.

W 1699 r. grupa kilkudziesięciu beskidników napadła na dwór Romerów w Niebylcu. Miejscowość ta położona była wówczas w województwie sandomierskim, ale tuż przy granicy z ziemi sanockiej. Podczas wspomnianego napadu torturowana była właścicielka miasteczka – Barbara z Humnickich Romerowa, wdowa po Sebastianie. Udało się pochwycić jednego z uczestników napadu – Marcina Ozoga, który po przesłuchaniu połączonym z torturami został skazany na śmierć przez ćwiartowanie, a jego głowa miała zostać nabita na pal.

Beskidnicy w trakcie rabunków nierzadko dopuszczali się również morderstw. O zabiciu przez nich Władysława Zielonki, wspomniała w swoim testamencie z 1714 r. Eleonora ze Stanów Zielonczyna, wdowa po zamordowanym. Godna odnotowania jest również zamieszczona w tym akcie ostatniej woli informacja iż część zrabowanych przez beskidników precjozów udało się na Węgrzech odkupić jej zięciowi. W 1713 r. został zabity stolnik sanocki Jan Ciechanowskiwłaściciel Uherzec, Rudenki i Glinnego. Dom i dobra bogatego stolnika ograbiono na 100 000 złp.

Samorząd szlachecki wobec działalności opryszków

W XVIII w. problem zagrożenia ze strony beskidników należał do najważniejszych spraw, jakie szlachta województwa ruskiego poruszała na obradach sejmiku w Sądowej Wiszni. Co jakiś czas powoływano komisje mające zajmować się rozwiązaniem trudnej sytuacji na polsko-węgierskim pograniczu. Stanisław Wisłocki, miecznik żydaczowski spokrewniony z węgierskimi rodzinami z Wifalussy i Katay został wysłany z nieznanym z imienia panem Pełką w 1701 r. do przedstawicieli szlachty z komitatu zemplińskiego: Nigrellego, Barkoczego i Bienniego. Następnie Wisłocki wyruszył do Wiednia, aby zabezpieczyć ziemię sanocką od napadów z komitatów podległych cesarzowi. Cesarz Józef I okazał się przychylny polskim żądaniom. Aby uśmierzyć niepokoje na terenach pogranicznych, polecił utrzymywać straż graniczną. Jednocześnie cesarz zabronił przyjmować zbiegów z Polski w promieniu sześciu mil od granicy. Dzięki postanowieniom szlachty z komitatu zemplińskiego i decyzji cesarza nastąpiło pewne ograniczenie napadów beskidników.

Na sejmiku wiszeńskim w 1705 r. wybrano Jakuba Wolskiego rotmistrzem oddziałów powołanych na poprzednich sejmikach do patrolowania granicy ziemi sanockiej z Węgrami. Jak zaznaczono w uchwale, Sanocczyzna wciąż była narażona na napady ludzi pogranicznych. Trzy lata później w liście, jaki wojewoda wołyński Jan Franciszek Stadnicki, marszałek ówczesnych sądów fiskalnych ziemi sanockiej skierował do hetmana Adama Sieniawskiego, wspominał o niebezpieczeństwach od pogranicza węgierskiego. Jednocześnie zaznaczał, że dwudziestu łanników przeznaczonych jest do obrony ziemi sanockiej i nie mogą przejść pod komendę hetmańską.

Również uchwała sejmiku wiszeńskiego z 1720 r. wspominała o zagrożeniu bezpieczeństwa przez ludzi swawolnych. Wyprzedzając roszczenia finansowe rotmistrza smolackiego, zalecono w laudum opłacenie jego służby według dawnej praktyki – z wpływów podatkowych. W tym samym roku, na kolejnym sejmiku, w instrukcji danej posłom wspomniano o komisji w sprawie rozbojów na pograniczu, która z winy panów węgierskich nie została jeszcze zakończona. Celem rozwiązania tego problemu zalecono posłom spotkania z rezydentem i posłem cesarskim. Jednakże pięć lat później w laudum ponownie wspomniano o konieczności obrony przed napadami ludzi zza węgierskiej granicy. 

W 1729 r. decyzją podjętą na sejmiku pozostawiono na stanowisku rotmistrza prezydialnego ziemi sanockiej Maksymiliana Cieszanowskiego, któremu pensję wyznaczono według wcześniejszej praktyki z wpływów z czopowego. W 1733 r. na zgromadzeniu szlachty sanockiej podjęto decyzję o zwiększeniu o dwudziestu pachołków ponad dawny komput liczebności oddziału piechoty prezydialnej. Rotmistrz Cieszanowski, który był jednocześnie egzaktorem (poborcą podatkowym) szelężnego i czopowego, miał wybrać na ten cel 100 zł podatku z nowo utworzonego miasteczka Wola Królewska w starostwie krośnieńskim. (Chodzi o dzisiejszą wieś o nazwie Wola Michowa). 

Skonfederowana szlachta województwa ruskiego wydając laudum w obozie pod Kobylnicą 23 sierpnia 1734 r., zajęła się wśród innych spraw, kwestią zabezpieczenia ziemi sanockiej od beskidników przybywających zza węgierskiej granicy. Uchwalono wówczas, że należące do biskupów przemyskich klucze dóbr (Brzozów i Jaśliska) oraz kniaziowie starostwa krośnieńskiego wystawić mają po 15 ludzi, którzy mają dołączyć do oddziału dowodzonego przez Maksymiliana Cieszanowskiego.

Wspomniany wyżej rotmistrz Cieszanowski należał do osób, którym najczęściej powierzano funkcję obrony pogranicza z Węgrami. Laudum wiszeńskie z 10 września 1737 r. zawiera prośbę, aby synowie Maksymiliana Cieszanowskiego zastąpili na służbie chorego ojca., który został wówczas wybrany na kolejny rok rotmistrzem oddziałów prezydialnych. Zasłużony dla utrzymania bezpieczeństwa na pograniczu polsko węgierskim rotmistrz zmarł dwa miesiące później w 67 roku życia, co poświadcza epitafium znajdujące się w kościele parafialnym w Nowotańcu.

W sporządzonej 9 września 1735 r. instrukcji dla posłów sejmowych województwa ruskiego, po raz kolejny pojawia się problem rozbojów dokonywanych przez węgierskich poddanych cesarza. Reprezentantom województwa zalecono działania, które miałyby doprowadzić do skutecznego przeprowadzenia polsko-węgierskiej komisji w sprawie szkód wyrządzanych przez beskidników.

W 1740 r. ziemia sanocka obligowała swoich posłów, żeby na sejmie występowali przeciwko powiększeniu wojska w kraju, gdyż wpływy z szelężnego i czopowego ledwie wystarczają na utrzymanie niezbędnych oddziałów prezydialnych. Jednocześnie zwrócono uwagę na konieczność powrotu poddanych, którzy zostali uprowadzeni bądź sami zbiegli na Węgry. Cztery lata później w instrukcji poselskiej jeszcze raz szlachta sanocka zaznaczała, że nie może zgodzić się na przeznaczenie podatków na wojsko koronne, gdyż ledwie wystarcza środków na obronę ziemi przed napadami beskidników. Ponownie również zalecano starania o przeprowadzenie kolejnej komisji w sprawie rozbojów i szkód dokonywanych przez sąsiadów zza południowej granicy. Również w 1758 r. zalecono przedstawicielom województwa ruskiego spotkanie z posłem cesarza, cele zorganizowania komisji w sprawie kolejnych szkód dokonywanych przez Węgrów w ziemi przemyskiej i sanockiej.

Obrona przed beskidnikami

Wspomniałem wyżej, że do zwalczania beskidników formowano oddziały górskiej piechoty złożone ze smolaków i harników. Formacje te nazywano „prezydialnymi” od łacińskiego słowa praesidium, oznaczającego m.in. obronę i załogę. W sanockich oddziałach prezydialnych, podobnie jak na pozostałym, przygranicznym terenie Rusi Czerwonej oraz w Małopolsce, służyła ludność plebejska. Rekrutowała się zarówno z dóbr królewskich (wsie górskie niegrodowego starostwa krośnieńskiego), prywatnych, jak i duchownych. Oddziały zaciągano na miesiące letnie i jesienne, rozformowywano je w zimie, gdy śnieg utrudniał beskidnikom działalność. Rotmistrz za swoją najczęściej trzymiesięczną służbę otrzymywał początkowo 200 zł W późniejszym okresie, gdy dowódców obierano od razu na dwa lata, żołd wynosił 500 zł dla rotmistrza i 200 zł dla jego pomocnika. Szeregowi smolacy otrzymywali 10 zł na trzy miesiące i pół barwy. Następnie przeznaczano 60 zł na dwa lata służby. Bardzo często jednak rotmistrz był zmuszony samodzielnie utrzymywać oddział, a następnie upominać się na sejmiku o zwrot poniesionych kosztów. Starano się, aby dowódca zawsze pochodził z wyboru. Gdyby jednak doszło do zerwania sejmiku, wówczas senatorowie i podkomorzy mieli prawo powierzyć dowództwo wybranemu przez siebie rotmistrzowi.

Członkowie oddziałów piechoty górskiej musieli przekazać do grodu rzeczy znalezione przy złapanych beskidnikach, aby ich prawowici właściciele mogli je odzyskać. Prawdopodobnie jednak mieli prawo do wynagrodzenia za odzyskanie zrabowanych przez opryszków rzeczy. Może na to wskazywać między innymi fakt wyznaczania stosunkowo niskiego żołdu. 

Służba w oddziałach prezydialnych nie należała do najbezpieczniejszych. Bywało, że beskidnicy, a także ludność chłopska prowadziła wobec rotmistrzów oraz służących pod ich komendą smolaków i harników działania odwetowe. Laudum wiszeńskie z 1740 r. informuje o tym, że zbuntowani chłopi ze starostwa doliniańskiego w ziemi przemyskiej omal nie zabili rotmistrza prezydialnego i nastawali również na życie tamtejszego tenutariusza Teodora Zielonki, starosty dołżańskiego. Stanisław Humnicki, rotmistrz sanocki złożył skargę na sejmiku wiszeńskim 6 sierpnia 1714 r., że dochodzi nawet do ataków na oddziały prezydialne ze strony mieszkańców wsi.

Dowódca oddziału harników zobowiązany był złożyć przysięgę. Hieronim Demkowicz Dobrzański, któremu powierzono oddział sanockiej piechoty górskiej w 1702 r., oblatował 18 maja tegoż roku w grodzie sanockim, przysięgę następującej treści: Ja Hieronim przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu w Trójcy Świętej Jedynemu, iż do poruczonej mnie rotmistrzostwa prezydialnego ziemi sanockiej funkcji wiernie i życzliwie sprawować się, ichmościom panom obywatelom ziemi sanockiej od zbójców i łotrów przestrzegać, przy pachołkach mnie do praesidium przydanych i powierzonych sam osobą moją rezydować, łotrów, zbójców łapać i do sądu sanockiego tak grodzkiego jako i miejskiego dla nieodwłocznej sprawiedliwości i egzekucji oddawać, korupcji i podarunków żadnych, także i okupów brać nie będę, na żadne fawory i respekta, ani przeproszki nie oglądając się, ale wszystko dla całości i bezpieczeństwa ziemi sanockiej wiernie i życzliwie czynić będę. Tak mi Panie Boże dopomóż i Niewinna Męka Chrystusa Pana.

W okresie panowania Stanisława Augusta sytuacja na Węgrzech przestała sprzyjać rozwojowi rozbójnictwa. Wówczas też beskidnicy zniknęli z województwa ruskiego. W styczniu 1765 r. na zgromadzeniu szlachty w Sanoku zakończono długoletni okres stałego funkcjonowania oddziałów smolackich przeznaczonych do walki z rozbójnictwem.

Dziękuję Pracowni Rękodzieła Artystycznego i Rekonstrukcji Historycznych „Scutum” za udostępnienie zdjęć do artykułu.

Artkuł ukazał się w nr. 5-6/2016 "Podkarpackiej Historii"


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
News will be here
Reklama