Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 9 maja 2024 04:04
Reklama

Jak rzeszowski komendant policji zaciekle międzywojennych bandytów ścigał

W marcu 1920 roku przed plutonem egzekucyjnym w Rzeszowie stanął Julian Jakubowski, rodem z Tarnowa (niekiedy podawana była informacja, iż był synem szewca z okolic Sędziszowa Małopolskiego), który wraz z kompanem niejakim Władysławem Popkiem stworzył bandę terroryzującą mieszkańców powiatu rzeszowskiego. Słynęli i z nadzwyczajnej śmiałości i z okrucieństwa. Swą działalność rozpoczęli jeszcze u schyłku rządów austriackich. Na przełomie sierpnia i września 1918 roku ich ofiarą padł, zasztyletowany z zimną krwią, 48-letni wachmistrz żandarmerii Broda.
Jak rzeszowski komendant policji zaciekle międzywojennych bandytów ścigał
Komendant rzeszowskiej policji w 1920 roku Kazimierz Łukaszkiewicz

Wkrótce potem Jakubowski po raz pierwszy wpadł w ręce wymiaru sprawiedliwości, gdy przebrany w mundur austriackiego kaprala napadł na czele grupy kamratów na dom gospodarza Ożoga w Woli Zgłobieńskiej. Dostał 15 lat (lub 18 - jak wynika z innych relacji) ciężkiego więzienia. W sądzie, gdy usłyszał wyrok, wpadł w szał,  porwał ze stołu lichtarz, pobił nim swą ofiarę a jednocześnie świadka oskarżenia, i rzucił się w kierunku sędziów Trybunału, którzy musieli się chronić pod stoły prze atakiem rozwścieczonego skazańca. 

Uciekinierzy

Długo jednak Jakubowski w więzieniu nie posiedział. Jego ucieczka przypominała sceny z dawnych powieści sensacyjnych. Jesienią 1919 roku  kamraci dostarczyli mu do celi bochenek chleba z ukrytą w środku piłką do metalu. Przepiłował nią kraty i wydostał się na wolność. W tym samym czasie z więzienia zdołał umknąć Popek. I od tej pory przez wiele miesięcy nie było prawie dnia, żeby nie dochodziły informacje o kolejnych rabunkach dokonywanych przez obydwu jegomościów. 

Trzeba przyznać, że obydwaj bandyci mieli swego rodzaju zbójecką fantazję. Na przełomie 1919 i 1920 roku grasowali w bliskich okolicach Rzeszowa przebierając się np. za żandarmów. Ich celem byli zamożniejsi, lub na takich wyglądający, kupcy podróżujący lokalnymi gościńcami. Wykorzystując - jak dzisiaj byśmy powiedzieli „sposób na policjanta” okradli chociażby pewnego szewca z gotówki i skór wartych kilka koron. Niedługo później dwukrotnie obrabowali Waltera Knobla - Żyda ze Staromieścia i Szymona Lincenberga z Przybyszówki, regularnie atakowali kupców przejeżdżających drogą przybyszowską. Nie gardzili żadnym łupem. Początkiem 1920 okradli rzeszowski szpital wojskowy, zabierając ogromne ilości prześcieradeł i ciepłej bielizny wartości 50 tysięcy koron. Przypisywano im napady na podróżujących koleją.

Miejscowe organa sprawiedliwości miały duży problem z ujęciem obydwu rzezimieszków, wspieranych przez innych pomocników. Cieszyli się oni w okolicy swego rodzaju sympatią i wsparciem części miejscowych. Niektórzy udzielali im schronienia ze strachu, niektórzy za wynagrodzeniem, inni jeszcze nieźle zarabiali na paserstwie i pośrednictwie w sprzedaży kradzionych rzeczy.

Uparty komendant

Jakubowski z Popkiem mieli jednak pecha. Trafili na bardzo poważnego przeciwnika. Działaniami śledczymi i pościgowymi przeciw nim kierował 30-letni wówczas dowódca rzeszowskiej policji wojskowej, porucznik Kazimierz Łukaszkiewicz. Drepczący im po piętach funkcjonariusz  musiał doprowadzać bandziorów do białej gorączki, skoro zaczęli mu listy wysyłać listy z pogróżkami. 

W pierwszej „korespondencji” przysłanej do miejscowego komisariatu Jakubowski pisał z wyrzutami:

- Panie Komendancie! Wie pan dobrze, że w dzisiejszym czasie nie można uczciwą pracą żyć, bo to na życie nie wystarcza, a co mają dopiero robić ci, którzy pracy nie mają, myślę, żeby im pan powiedział, żeby kraść powinni, aby z głodu nie poumierali. Pan zaś na to nie patrzy, ino prześladuje ludzi całkiem niewinnych. Była pan za austrjackich czasów dobrym s…synem, ale za czasów Polski jest pan jeszcze większym. Mielimy tu śp. Brodę żandarma, był trochę mniejszy drań, jak pan, to za tę wierną służbę dostał 12 noży ale tobie jako największemu gnębicielowi ludzi nie myślimy dać 11 noży, ino ciało zarżnąć, pokrajać na kawałki, żeby psy roznosiły po ulicach miasta, a twego kochanego ojca, który już dawno w grobie leży, to wydostaniemy i na widok publiczny damy za to, że takie sakramenckie dziecko wychował, żeby nas tak prześladował. Więc mścij się dalej i używaj na tym biednym narodzie.

Łukaszkiewicz najwyraźniej się nie przestraszył pogróżek, skoro po jakimś czasie opryszek ponowił swe groźby:

- Herszcie Polikierów. Najwyższy czas, żeby położyć koniec twemu prześladowaniu. Co masz za to, że tych biednych ludzi tak ścigasz. Upamientaj się, bo termin twój przychodzi; otoczyłeś się zgrają wyrzutków, którzy swój żywot także nie inaczej skończą. Przestań szukać, bo i ciebie poszukają. – Dajemy ci przestrogę a prawdę wypiszemy twoją krwią na trotuarach. Do widzenia, ty s…synu, łotrze. Wnet zawiśniesz na szubienicy z pogardą dla Ciebie.

Kim był ów porucznik, którego tam znienawidzili bandyci? Był rodowitym rzeszowianinem, przyszedł tu na świat w 1889 roku.  Po maturze pracował początkowo jako kierownik szkoły. Przed wybuchem Wielkiej Wojny działał w Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół” i w „Strzelcu”. Po odzyskaniu niepodległości, do końca 1919 roku dowodził tutejszym oddziałem policji wojskowej w stopniu porucznika, by od stycznia 1920 roku objąć w randze komisarza kierownictwo komisariatu Policji Państwowej w Rzeszowie.

Na tropie bandytów

Czytając dawne relacje prasowe można odnieść wrażenie, że walka Łukaszkiewicza z Jakubowskim i Popkiem w pewnej chwili przestała mieć charakter „zwykłego” starcia policjanta z przestępcami, ale przybrała wręcz charakter osobisty i ambicjonalny. Funkcjonariusz podążał jak cień za złoczyńcami, zmuszonymi nawet do zmiany terenu działania. Z okolic Rzeszowa, nie z własnej woli, musieli się przenieść w rejon Sędziszowa Małopolskiego i Ropczyc, gdzie stanęli na czele tamtejszej grupy rabusiów, którzy ochoczo przeszli pod skrzydła dwóch tak sławnych przestępców. 

Porucznik, później komisarz, Łukaszkiewicz pierwszy poważny sukces w walce z bandą Jakubowskiego i Popka, których schwytanie uznał za sprawę swego honoru, odniósł 22 lutego 1920 roku. Od swych informatorów dowiedział się, że ścigani przestępcy mają znajdować się w samotnie wśród pól między Staromieściem a Trzebownkiem stojącym domu niejakiego Patera.

Tego dnia, popołudniu, Łukaszkiewicz zebrał naprędce szesnastu swoich ludzi (praktycznie cały osobowy stan rzeszowskiego posterunku) i ruszył na obławę. Oddział podzielił na trzy grupy, mające za zadanie otoczenie chałupy i uniemożliwienie bandytom ucieczki. Idący wzdłuż Wisłoka patrol zauważył w pewnej chwili przestępców. Ci na widok policji zaczęli uciekać. Posypały się strzały. Popek dostał kulą w nogę, nadal jednak usiłował biec, drugi pocisk powalił go na ziemię. Po chwili dopadli zbiega policjanci z utworzonego niedawno konnego patrolu. Uciec udało się wtedy Jakubowskiemu, który zdołał przedostać się na drugą stronę rzeki. Nie na długo jednak.

Tydzień później u Łukaszkiewicza zjawiła się niejaka Międlarowa z Kielnarowej zgłaszając, że została obrabowana.  Oficer bardziej z rutyny, niż licząc na efekt, zapytał:

- A o Jakubowskim nie słyszeliście? Gdzie może się on ukrywać? Kto pomoże w jego schwytaniu dostanie sowitą nagrodę.

Następnego dnia Międlarowa znów się pojawiała w komisariacie, zapewne skuszona perspektywą godziwego zarobku.

- Jakubowski jest właśnie u mnie w domu - oświadczyła. Łukaszkiewicz nie tracił czasu. Natychmiast ogłosił alarm, wysłał w teren piesze grupy policjantów, sam ruszył z czwórką konnych. Dom Międlarowej stał na górce, nad wąwozem porosłym krzakami. Tu zaczaiła się część ekipy pościgowej, patrol konny ruszył naprzód. Dowódca wszedł do domu z rewolwerem w ręce, wydawało się, że w środku nikogo nie ma. Nagle jednak zauważył, że drgnęło wieko stojącej w komorze skrzyni na sieczkę. Skierował tam broń i krzyknął:

- Jakubowski ręce do góry bo strzelam - powtórzył rozkaz dwukrotnie. Bandyta podniósł ręce i wydostał się ze skrzyni. Wściekłym wzrokiem spoglądał na człowieka, któremu obiecywał niedawno w listach rychłą, a straszliwą śmierć. Ale to Łukaszkiewicz triumfował. Dopadł wreszcie ściganego od paru miesięcy bandziora.

Przed plutonem egzekucyjnym 

6 marca 1920 Jakubowski stanął przed rzeszowskim sądem doraźnym. „Ziemia Rzeszowska” tak go opisywała: 

- Jakubowski, lat 25, blondyn, szczupły, średniego wzrostu, z małym blond wąsikiem - usta ściśnięte świadczą o naturze mściwej. Zacisnąwszy w kułak ręce, stara się zapanować nad sobą. Po zdjęciu mu z nóg ciężkich kajdan, któremi był skuty, zaczęło się jego przesłuchiwanie. Do szeregu czynów się przyznaje, innych się wypiera, licząc, że go ofiary nie poznają, bo miał wąsy przyczernione. Od czasu do czasu rzuca złośliwy półuśmiech w stronę p. Łukaszkiewicza, który stojąc naprzeciw w wielkiej sali tutejszego sądu, z oka go nie spuszcza.

W sądzie skonfrontowano go z dochodzącym do siebie po zranieniu w czasie obławy Popkiem. świadkowie i ofiary napadów rozpoznawali po kolei obydwu. Jakubowskiego uznano winnym 13 udowodnionych mu rabunków. Na tej samej rozprawie osądzono pomniejszych wspólników Jakubowskiego, z którymi terroryzował okolice Sędziszowa Małopolskiego. Józef Walat dostał 8 lat ciężkiego więzienia, Roman Kmieć 10 lat, Franciszek Mróz 12 lat, Chiel Tropp 6 lat, zaś Braindla Tropp 5 lat.

Egzekucja Jakubowskiego nastąpiła kilka godzin później. Przed pluton egzekucyjny szedł w towarzystwie księdza,  w samej bieliźnie. Do zdjęcia ubrania namówiła go żona, przekonując, że szkoda, aby je kule podziurawiły. Stanął pod sągiem drzewa, w południowo-wschodnim narożniku zamkowego muru. Chwilę później padły cztery strzały. W „Ziemi Rzeszowskiej” można było przeczytać w następnym numerze:

- Dwa powiaty mogą spać spokojniej. Poczytujemy sobie za obowiązek imieniem znękanego społeczeństwa wyrazić posterunkom Policji Państwowej w Rzeszowie, Sędziszowie i Ropczycach wyrazy uznania i wdzięczności za trudy, jakich nie szczędziły i za niebezpieczeństwa, na jakie były narażone w tropieniu i przychwyceniu całej tej bandy. Na szczególną zaś wdzięczność zasłużył komendant posterunku rzeszowskiego p. Łukaszkiewicz. 

Władysław Popek przeżył swojego kamrata o równe 14 dni. Nie mógł odpowiadać wraz z nim przed sądem, gdyż prawo zakazywało skazywania osoby ciężko chorej. Żeby zginąć od kul plutonu egzekucyjnego, musiał najpierw podleczyć rany odniesione w czasie obławy. Jak zanotowali reporterzy obecni na sali rozpraw, przed obliczem Trybunału stanął:

- Chudy i wysoki mężczyzna, blondyn, młody, bo liczy dopiero 21 lat. Wzrok szklany, straszny. Popek ze swoim krzywym nosem i drapieżnym wyrazem twarzy robi wrażenie upiora. Ale zachowuje się grzecznie, na wszystkie pytania odpowiada chętnie. Przyznaje się do współudziału we wszystkich zarzucanych mu przez Prokuraturę rabunkach, ale główną winę zwala na nieżyjącego już Jakubowskiego i jemu przypisuje dowództwo w wyprawach. 

   Popek, gdy usłyszał - spodziewany przecież wyrok śmierci - nie wytrzymał nerwowo. Z oczu puściły mu się łzy. Niebawem wyprowadzany już był na stracenie. Redaktor rzeszowskiego tygodnika podsumował tak jeszcze kres żywota zbrodniarza:

- Żył jak złe zwierzę; zginął zastrzelony, jak pies, już o zmierzchu na tem samem miejscu, gdzie zginął jego druh i kolega, nieszczęsny Jakubowski. 

Opromieniony sławą pogromcy dwóch groźnych bandytów Kazimierz Łukaszkiewicz przyczynił się do pojmania niejednego jeszcze przestępcy. Niestety długo w Rzeszowie nie zabawił. Jesienią 1920 roku wyjechał z miasta, wstępując ponownie do wojska. Został przeniesiony na Górny Sląsk, gdzie zajmował się m.in. werbunkiem ochotników do polskich oddziałów zbrojnych. Po powstaniach śląskich ponownie założył mundur policyjny. Został kolejno szefem komisariatu w Bielsku i komendantem powiatowym Policji Państwowej w tym mieście. Awansował do stopnia nadkomisarza. Później, aż do przejścia w stan spoczynku w 1930 roku, był oficerem inspekcyjnym Komendy Głównej Policji Województwa Śląskiego. Na emeryturze, w latach 30. udzielał się jeszcze w Związku Rezerwistów.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama