Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 28 marca 2024 13:00
Reklama

14.05.1933. Polityczna zbrodnia w Brzozowie

14.05.1933. Polityczna zbrodnia w Brzozowie
Zamordowany Jan Chudzik

Proces który we wrześniu 1933 roku odbywał się przed Sądem Okręgowym w  Sanoku wzbudzał ogromne zainteresowanie w całym kraju. Relacjonowały go największe gazety. Sprawa była bowiem sensacyjna. Oto na ławie oskarżonych zasiadło dwóch funkcjonariuszy policji i powiatowy urzędnik oskarżeni o usiłowanie zabójstwa i ciężkie zranienie majora wojskowego oraz spowodowanie śmierci przypadkowej osoby.

Cała sprawa została wykorzystana przez ówczesną antysanacyjną opozycję do wysuwania pod adresem władz oskarżeń, że siłą chce eliminować swych przeciwników. Obie ofiary były bowiem bardzo aktywnymi działaczami Stronnictwa Narodowego. Raniony w zamachu. emerytowany major Władysław Owoc (przeniesiony w stan spoczynku z powodów politycznych) był prezesem powiatowym Stronnictwa Narodowego w Brzozowie oraz członkiem Rady Nadzorczej tej partii. Z kolei zabity, pochodzący spod Niska Jan Chudzik od czasów studenckich udzielał się w Młodzieży Wszechpolskiej i Straży Niepodległości, później w Obozie Wielkiej Polski. Od 1929 roku był osobistym sekretarzem przywódcy Narodowej Demokracji Romana Dmowskiego. W Brzozowie był aplikantem notarialnym i szefem lokalnych struktur Ruchu Młodych Stronnictwa Narodowego.

Strzały

W niedzielę 14 maja 1933 roku brzozowscy narodowcy organizowali wiec. Po manifestacji czołowi działacze lokalnych struktur Stronnictwa Narodowego: Władysław Owoc, Jan Chudzik i urodzony w Haczowie poseł na Sejm Stanisław Rymar udali się na kolację na miejscową plebanię do proboszcza ks. Kazimierza Dutkiewicz. Wieczerza przedłużała się. Ok. godziny 10.30 wieczorem Owoc z Chudzikiem i z będącym na spotkaniu rejentem Gwóździem postanowili opuścić plebanię. Na werandzie żegnał ich proboszcz wraz z posłem, który miał tu przenocować.

Oddajmy teraz głos lwowskiemu korespondentowi łódzkiego dziennika “Prąd”, który dwa dni później tak relacjonował przebieg wypadków:

– Zaledwie Chudzik, major Owoc i rejent Gwóźdź zniknęli w ciemnościach, rozległy się dwa strzały i powietrze rozdarł krzyk: – Ratunku!, Księdza!. Ksiądz i pos. Rymar pobiegli natychmiast w kierunku wołania. U progu ciemnej uliczki znaleźli leżących Jana Chudzika i majora Owoca, który próbował się podnieść. Nadbiegł równocześnie rejent Gwóźdź, który wyprzedził swych towarzyszów i oddalił się kilka kroków naprzód. Jan Chudzik nie dawał już znaków życia. Broczącego zaś krwią majora Owoca przeniesiono do plebanii.

Rannym zaopiekowali się przybyli natychmiast na miejsce lekarze. Stwierdzono u niego ponad 20 ran zadanych śrutem. Po przybyciu policji stwierdzono natomiast, że Chudzik zginął na miejscu trafiony w tył głowy. Śledczy rozpoczęli śledztwo, którego efekty były tyleż zaskakujące, co bulwersujące.

  Zeznania świadków i ślady pozwoliły szybko ustalić, że zamachowców było dwóch, zaś strzały padły zza ogrodzenia plebanii z odległości ok. 40 metrów. Zgłosił się również świadek, szofer Władysław Kasza, który tuż po rozlegnięciu się strzałów widział oddalającego się z miejsca przestępstwa Romana Jajkę, urzędnika powiatowej Kasy Komunalnej w Brzozowie. Na nim więc skupiły się pierwsze podejrzenia.

“Miałem zabić zdrajcę”

Przyciskany przez śledczych, trzymany w areszcie Jajko początkowo zaprzeczał zarzutom. Twierdził, że jest niewinny. Dopiero, gdy w jednej z gazet przeczytał, że w zbożu znaleziono narzędzie zbrodni – należącą do niego myśliwską strzelbę, zaczął mówić. Najpierw współtowarzyszom z aresztu, wreszcie śledczym. Jego zeznania stały się podstawą późniejszego aktu oskarżenia.

Dokonałem tego za namową i przy pomocy wywiadowcy policyjnego Stefana Stankiewicza, który namawiał mnie do tego od dłuższego czasu twierdząc, że Owoc jest zdrajcą ojczyzny – mówił sędziemu śledczemu 28-letni urzędnik. Jajko znał się ze Stankiewiczem od czasu, gdy ten przyjechał do Brzozowa, utrzymywali ścisłe kontakty towarzyskie. Ich rodziny się przyjaźniły.

W styczniu 1933 Jajko i Stankiewicz biesiadowali wspólnie w popularnym szynku Silbermana w Brzozowie. Wywiadowca wyznał koledze, że jego szef, miejscowy komendant  powiatowy policji komisarz Bolesław Drewiński namawia go do zabicia pewnego człowieka. Na pytanie o kogo chodzi Stankiewicz nakreślił kółko na stole. Jajko domyślił się, że chodzi o Owoca. Jego kompan podkreślał w rozmowie, że Owoc jest niebezpiecznym agitatorem politycznym, a jedynym sposobem na niego jest usunięcie go spośród żywych.

W czasie kolejnego spotkania Stankiewicz wprost zaproponował Jajce, by ten zastrzelił Owoca. Zapewniał, że włos z głowy mówi nie spadnie, że sprawę prowadzić będzie on sam wspólnie z komendantem, że po likwidacji “agitatora” stanie się bohaterem cieszącym się uznaniem zarówno policji jak i starosty.

Jako tłumaczył, że miał opory przed zabiciem Owoca z którym miał dobre relacje. Nie zdecydował się na to, gdy spotkał majora mając w kieszeni przekazanego mu przez Stankiewicza policyjnego browninga. Dwa miesiące później jednak Jajko za przekazaną mu zaliczkę kupił strzelbę. Wywiadowca dał mu do niego dwa naboje i trochę śrutu. Wspólnie ustalali jak zastrzelić Owoca. Raz nawet zaczaili się w pobliżu plebanii, gdzie emerytowany wojskowy zachodził, ale nie zrealizowali swojego zamiaru.

Jajko tłumaczył śledczemu, że Stankiewicz wyznaczał mu trzy lub cztery razy termin zabicia Owoca, gdy ten jednak nie chciał tego zrobić usłyszał, że może stracić pracę, gdyż zaczyna irytować swoją postawą zarówno starostę jak i komisarza. Ponoć wkrótce odczuł też w Kasie rosnącą wobec niego niechęć przełożonych.

Jajko obawiając się straty pracy miał wreszcie zgodzić się na dokonanie zabójstwa. Feralne dnia, 14 maja wieczorem zaczaili się w pobliżu plebanii. Stankiewicz miał powiedzieć Jajce by ten “walił w łęb” i “zabił jak psa”. Gdy zamachowiec zobaczył w świetle lampy Owoca, wycelowal w plecy i strzelił. Zgodnie z instrukcjami zaczął uciekać w pola. Tam schował strzelbę i poszedł do domu Stankiewicza. Nie wiedział jeszcze, że trafił śmiertelnie Chudzika. Na swoje nieszczęście po drodze natknął się na szofera Kaszę.

Stankiewicz mówił Jajce, że i komisarz i starosta są bardzo zadowoleni, że teraz czeka go podwyżka. Miał jednak pretensję, że Jajko natknął się na Kaszę, który zaczął o spotkaniu opowiadać. Zapewniał jednak, że nic mu nie grozi, że śledztwo niczego nie wykaże, na wszelki wypadek radził jak zeznawać.

Zatrzymany Stankiewicz początkowo wszystkiemu zaprzeczał, wkrótce jednak i on zaczął zeznawać. Opowiadał w szczególach jak go do zbrodni namawiał Drewiński. Twierdził, że komisarz namawiał do tego także innego policjanta. Początkowo zabójstwa miał dokonać znany bandzior, wkróce jednak z tych planów zrezygnowano.

Po zamachu sprawy miały się skomplikować. Drewiński wściekał się, że źle wybrano termin. Obecność posła sprawiła bowiem, że sprawą zajęli się śledczy ze Lwowa. Wkrótce zajęto się także Drewińskim, który oczywiście stanowczo zaprzeczał swemu udziałowi w planowaniu zabójstwa, chociaż przyznawał, że na jego polecenie Stankiewicz inwigilował Owoca, ale miał robić to niedolnie.

Przed sądem w Sanoku

Proces w sprawie zabójstwa rozpoczął się 18 września przed Sądem Okręgowym w Sanoku, uprawnionym do rozstrzygnięć w najpoważniejszych sprawach. Mała sala nie była w stanie pomieścić wszystkich chętnych. W pomieszczeniu poszerzonym o galerię zmieściło się ponad sto osób publiczności, w tym bardzo licznie zgromadzeni dziennikarze z całej Polski.

Relacjonowany w szczegółach przez media proces wzbudzał silne emocje. W wystąpieniach przed sądem mówiono o politycznym motywie zbrodni, potępiano szczególnie rolę funkcjonariuszy policji w całej sprawie, którzy najpierw ją inspirowali, a później usiłowali tuszować. Jajko w ostatnim słowie prosił o łagodny wymiar kary, pozostali oskarżeni woleli milczeć.

26 września o godzinie 23.30 sąd ogłosił wyrok: Roman Jajko został skazany na dwa lata więzienia, Stankiewicz na 2,5 roku. Najwyższy wyrok – pięć lat pozbawienia wolności – usłyszał komisarz Drewiński, uznany za głównego prowodyra zamachu i jego moralnego sprawcę. Odpowiadający dotąd z wolnej stopy komendant został natychmiast aresztowany na sali sądowej. Jednocześnie sąd przyznał majorowi Owocowi odszkodowanie w wysokości 530 złotych 46 groszy.

Wyrok sądu był głośno komentowany przez licznie zebranych przed gmachem sądu. Mimo uznania oskarżonych za winnych i kompletnego zaskoczenia werdyktem Drewińskiego, wyroki nie wydawały się zbyt wysokie. W okresie międzywojennym sądy za podobne przestępstwa nie uchylały się od ferowania wyroków śmierci.

-Skazani konwojowani przez strazników więziennych zeszli powoli schodkami i zniknęli za bramą więzienia. Skazany kom. Drewiński ze spuszczoną głową, tak sarno blady jak na sali, nie patrzył na ludzi. Schodził prawdopodobnie  już na 5 lat z widowni codziennego życia, bo chociaż niezmordowany jego obrońca zapowiedział kasację, to jednak wyrok zapadły na mocy niemal jednomyślnego werdyktu 12 przysięgłych wygląda na ostateczny – relacjonował na gorąco lwowski dziennikarz.

O dalszych losach “bohaterów” procesu wiemy niewiele. Komisarz Drewiński zmarł w więzieniu w Łomży w 1935 roku. Plotkowano, że został zamordowany na polecenie sanacyjnych władz. O pozostałych skazanych kroniki milczą. Ranny w zamachu major Owoc nie zaprzestał działalności. W czasie wojny działał w Narodowej Organizacji Wojskowej i AK, awansowany został do stopnia podpułkownika. Był członkiem konspiracji antykomunistycznej, m.in. komendantem głównym Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. W maju 1946 zagrożony aresztowaniem przedostał się do zachodnich Niemiec, a potem do Francji, gdzie nadal udzielał się w życiu politycznym i zmarł w 1980 roku.

Szymon Jakubowski


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama