Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 28 marca 2024 17:47
Reklama

Mala Zimetbaum i Edek Galiński. Miłość w piekle Auschwitz.

Historia niezwykłej miłości chłopaka spod Jarosławia Edka Galińskiego i żydowskiej dziewczyny Mali Zimetbaum to gotowy materiał na scenariusz bestselerowego dramatu wojennego. Opowieść o gorącym uczuciu, któremu nie przeszkodziły druty Auschwitz, wszechobecny terror i czyhająca na każdym kroku śmierć.
Mala Zimetbaum i Edek Galiński. Miłość w piekle Auschwitz.

Edward Galiński urodził się 5 października 1923 roku. Różnie podawane jest miejsce urodzenia, w niektórych materiałach spotykamy się z Jarosławiem, w innych z podjarosławskimi Tuligłowami, w dokumentach obozowych figuruje zaś wieś Więckowice. 

Więzień z pierwszego transportu do Auschwitz

W Jarosławiu chodził do szkoły średniej i tu został aresztowany przez Niemców wraz z dużą grupą kolegów, podejrzewanych o przynależność do Związku Walki Zbrojnej. W czerwcu 1940 roku trafił do pierwszego transportu ponad 700 aresztowanych wywożonych do Oświęcimia z więzienia w Tarnowie. 14 czerwca znalazł się za drutami Auschwitz. Otrzymał numer 531.

Jak wspominał później Wiesław Kielar, kolega Edka jeszcze z czasów przedobozowych, chłopak w obozie szybko zmężniał. W nieludzkich warunkach stał się dojrzałym mężczyzną. Wraz z upływem czasu i kolejnymi transportami więźniów, jego pozycja jako “starego numeru” rosła zarówno w oczach innych współwięźniów jak również członków załogi SS. Edek trafiał do lepszych komand, cieszył się swobodą ruchów, utrzymywał kontakt z cywilnymi, polskimi pracownikami, miał dostęp do lepszego wyżywienia. Znalazł pracę m.in. w obozowej ślusarni, którą kierował esesman z Bielska Edward Lubusch. Młody chłopak miał szczęście, Lubusch był jednym z nielicznych obozowych nadzorców w ludzki sposób traktujących uwięzionych. Później odegrał istotną rolę w historii Edka i Mali.

Mala

  Mala, pochodziła z Brzeska, gdzie urodziła się w styczniu 1918 roku. Była pięć lat starsza od Edka. Była jednym z pięciorga dzieci Pinkusa i Chai. Wraz z rodzicami w 1928 roku wyemigrowała do Antwerpii w Belgii. Z zachowanych wspomnień wynika, że była niezwykle uzdolniona. Porozumiewała się w wielu językach: polskim, niemieckim, flamandzkim, rosyjskim, angielskim i francuskim. Działała w młodzieżowej organizacji Hanoar Hatzioni.

Musiała przerwać naukę ze względu na ślepotę ojca i konieczność utrzymania rodziny. Znalazła pracę jako krawcowa w jednym z największych domów mody w Antwerpii. Później dzięki znajomości języków dostałam posadę sekretarki w firmie handlującej diamentami. Gdy w 1940 roku Belgia została zajęta przez wojska hitlerowskie, tutejszych Żydów dotknęły represje. Zostali zmuszeni do rejestracji, noszenia gwiazd Dawida, nakładano na nich liczne zakazy, zmuszano do często poniżających prac. Było to preludium do planowanej Zagłądy.

Mala została aresztowana 22 lipca 1942 na głównym dworcu w Antwerpii, gdy wracała z Brukseli, gdzie szukała kryjówki dla siebie i rodziców. Początkowo trzymano ją wraz z setką innych kobiet w obozie przejściowym w Fort Breendonk. Kilka dni później została przetransportowana do Mechelen, gdzie była zatrudniona do prac administracyjnych. Dała się poznać jako osoba troszcząca się nie o siebie, ale o inne współwięźniarki.

15 września 1942 roku Mala wyjechała z Mechelen ostatnim transportem Żydów kierowanych do Auschwitz-Birkenau. W transporcie tym jechało ponad tysiąc osób. Większość z nich w czasie selekcji na rampie kolejowej natychmiast skierowano do komory gazowej. Mala była jedną ze 101 kobiet uznanych za zdolne do pracy. Otrzymała numer 19880.

Dzięki znajomości języków, co było bardzo przydatne w wielonarodowym tłumie więźniów, szybko zwróciła uwagę krwawych nadzorczyń: Marii Mandel i Margot Drechsler. Została obozowym posłańcem. W porównaniu z innymi więźniarkami miała lepsze warunki bytowe, cieszyła się względną swobodą poruszania po podobozach Auschwitz. Mogła odkładnie przyglądać się stworzonej przez nazistów machinie śmierci, widziała upodlenie ludzi, kolejne transporty kierowane do gazu, nieludzkie znęcanie się na więźniami. To rodziło w niej wewnętrzny bunt i sprzeciw. Z jednej strony udało jej się wzbudził zaufanie nadzorców, z drugiej jak mogła pomagała współwięźniarkom.

Miłość

Mala i Edek poznali się za drutami Auschwitz na przełomie 1943 i 1944 roku. Szybko między nimi nawiązała się nić sympatii, a wkrótce wielkie uczucie, surowo w obozie zabronione. Korzystając z możliwości swobodnego poruszania się po kompleksie starali się spędzać z sobą jak najwięcej czasu. Miejscem potajemnych spotkań zakochanych było laboratorium rentgenowskie. Na co dzień było to ponure miejsce wykorzystywane do pseudonaukowych badań na ludziach. Dla zakochanych była to chwilowa przystań, gdzie chociaż krótkie momenty mogli być razem.  W książce "Pozostał po nich ślad" historyk oświęcimskiego muzeum Adam Cyra cytuje słowa dziewczyny skierowane do współtowarzyszki niedoli: "Kocham i jestem kochana". Ze swej miłości kolegom z obozu zwierzał się także Edek. Oboje marzyli o wydostaniu się na wolność i ułożeniu sobie życia z dala od koszmaru wojny. Widząc co wokół nich się dzieje zdawali sobie sprawę, że mogą nie przeżyć obozu. Zwłaszcza Mala jako funkcyjna Żydówka wiedziała co ją czeka.

  Początkowo Edek Galiński miał uciekać z obozu z Wiesławem Kielarem. Zaczęli przygotowywać plan. Wtajemniczony, był weń cywilny pracownik. Uznali, że najlepszy sposób to wyjście z obozu w przebraniu esesmańskich. Zaczęli szukać uniformów. Z pomocą przyszedł Edward Lubusch, dostarczając mundur i broń.

Gdy plany stawały się coraz konkretniejsze Edek zaczął nalegać, by uciekała z nimi także Mala. Po długich dyskusjach ustalono, że najpierw uciekną zakochani. Wiesław miał do nich dołączyć później. Zdecydowali, że Edek będzie udawał esesmana wyprowadzającego z obozu więźniarkę. Był to częsty widok, nie wzbudzający specjalnych podejrzeń. W ucieczkę wtajemniczonych było kilka najbliższych osób z otoczenia obojga. Mimo nasycenia obozu szpiclami nikt nie doniósł nadzorcom czy obozowemu Gestapo. Termin wyjścia z obozu ustalono na 24 czerwca 1944 roku przed południem.

Ucieczka

Wiesław Kielar w swej książce tak opisuje moment opuszczania obozu przez Edka i Malę:

- Edek puścił Malę przodem. sam zaś szedł parę kroków za nią, normalnie, jak nieraz widziało się esesmana konwojującego więźnia. Stopniowo oddalali się od obozu. Prowadziłem ich wzrokiem jeszcze dobrych trzysta metrów, dopóki nie straciłem z oczu, gdyż szosa lekko skręcała w prawo, chowając się za budynkiem kartofelbunkra. A więc najgorsze poszło gładko. Teraz jeszcze pozostało im przejść dużą postenkietę, gdzie był szlaban, a za nim czekała ich już wolność.

Wtajemniczeni w ucieczkę z niepokojem oczekiwali dalszego przebiegu wypadków. Kiedy Niemcy się zorientują? Czy Edek z Malą będą mieli czas na oddalenie się na bezpieczną odległość  Hitlerowcy zorientowali się, że uciekło dwoje więźniów po powrocie komand do pracy. Co ciekawe obyło się bez tradycyjnej w takim przypadku “stójki” na apelu. Nadzorcy zdając sobie sprawę, że uciekł “stary numer” wraz z funkcyjną Żydówką mówili do siebie, że ich schwytanie będzie trudno, że zapewne mieli przygotowany dokładny plan ucieczki, być może pomoc z zewnątrz. W kilkuletniej historii Auschwitz zdarzyło już się kilka spektakularnych ucieczek, niektóre wręcz “na bezczelnego”, jak chociażby słynne opuszczenie obozu w czerwcu 1942 roku przez czwórkę więźniów samochodem komendanta Rudolfa Hoessa. Uciekinierzy przysłali później zbrodniarzowi kartkę z ironicznymi przeprosinami za “pożyczenie” wozu. Ucieczki zresztą stały się niemal codziennością.

Do Wiesława Kielara trafił gryps Edka napisany niedługo po ucieczce: - Bez przeszkód dotarliśmy na miejsce. Mala niosła muszlę parę kilometrów – dzielna! Za Budami porzuciliśmy ją wraz z kombinezonem w zbożu. Polami doszliśmy do Kóz pod wieczór. Nocowaliśmy w kopie siana na skraju wsi. Mala czuje się dobrze, bolą ją tylko ramiona. Wieczorem idziemy dalej. Serwus!

Z relacji samego Kielara wiemy, że początkowo para miała dotrzeć do Zakopanego, gdzie mieszkał jego szwagier. Tam miał też pojawić po udanej ucieczce z obozu także Wiesław. Mijały kolejne dni, nie było żadnej informacji o uciekinierach, żadnego grypsu. Później okazało się, że para zmieniła plany i miała kierować się na Słowację, gdzie mieli mieszkać krewni dziewczyny.

Hiobowa wieść rozeszła się po obozie niecałe dwa tygodnie po ucieczce. Edek i Mala zostali schwytani! Po obozie chodziły najbardziej fantastyczne pogłoski o okolicznościach ujęcia słynnej pary. Jedni mówili, że Edek zwrócił na siebie chodzeniem po sklepach i lokalach i szastaniem pieniędzy, inni, że wpadka nastąpiła u dentysty, któremu chcieli zapłacić za usługę złotem. Kursowała też, często później powtarzana wersja, że Mala została zatrzymana w sklepie, zaś ukrywający się w pobliżu i mający szansę na ucieczkę Edek postanowił dzielić los z ukochaną.

Sam Kielar wspominał, że o okolicznościach wpadki dowiedział się z grypsu przesłanego przez Edka z “Bloku Śmierci”. Kres ucieczki – według jego słów – miał nastąpić w górach żywieckich, gdzie oboje natknęli się na patrol graniczny. Edek był jeszcze w mundurze SS-mańskim. Dopiero w więzieniu w Bielsku zostali rozpoznani i odtransportowani do Auschwitz. Edek w grypsie miał pisać, że przesłuchujący są wobec nich wręcz uprzejmi, że Mala została nawet poczęstowana kawą i ciastkami. Funkcjonariusze obozowego Gestapo za wszelką cenę chcieli poznać szczegóły ucieczki a zwłaszcza dowiedzieć się skąd Galiński zdobył mundur i broń. Podejrzewali – słusznie zresztą – że musiał z nimi współpracować któryś ze strażników.

Schwytanie uciekinierów wywołało zrozumiały popłoch wśród osób wtajemniczonych w ucieczkę, zwłaszcza o swój los drżał – co jak najbardziej zrozumiałe – Lubusch, dla którego ujawnienie jego roli oznaczało niechybny wyrok śmierci poprzedzony zapewne torturami. Obawy nie ustawały także mimo pierwszego, uspokajającego grypsu Edka. Więźniowie doskonale znali metody śledcze Gestapo. Sam Edek w kolejnym grypsie przyznawał, że Niemcy “przestali się bawić”, że jest bity metalowym prętem po stopach, że bita jest rwónież Mala.

Śledztwo i wyrok

Śledztwo prowadził sam Wilhelm Boger, zastępca szefa Wydziału Politycznego (Politische Abteilung) w Auschwitz. Wyjątkowy sadysta określany mianem “Krzycząca Śmierć”, z racji tego, że głośno krzyczał na maltretowanych i zabijanych więźniów. Po wojnie Boger został aresztowany przez Amerykanów, ale zbiegł w czasie ekstradycji do Polski. Aż do 1958 roku żył pod własnym nazwiskiem w zachodnich Niemczech. Stanął przed sądem dopiero w 1963 roku, gdy rozpoczął się tzw. drugi proces oświęcimski we Frankfurcie nad Menem. Uznany winnym lub współwinnym śmierci ponad tysiąca osób skazany dwoma wyrokami na dożywocie i 15 lat więzienia, zmarł w 1977 roku w więziennym szpitalu.

Obawa przed złamaniem Edka przez Gestapo skłoniło kilka osób do podjęcia prób ucieczki, która skończyła się tragicznie. Trzech więźniów zginęło od esesmanskich kul. Sam Kielar nie zdecydował się na ucieczkę. Wierzył, że jego przyjaciel nikogo nie wyda. W przeciwieństwie do pierwszego okresu funkcjonowania obozu, później powoli odchodzono od drakońskich kar za ucieczki, nie stosowano już przede wszystkim odpowiedzialności zbiorowej w stosunku do innych współwięźniów czy nawet rodzin, jak zdarzało się wcześniej. Stąd też niektórzy mieli nadzieję, że skończy się na poważnych karach dyscyplinarnych np. skierowaniu do karnej kompanii, ale, że może chociaż Edek zachowa życie, gorsza sytuacja była z Malą, która była Żydówką.

Jednocześnie trwały próby wysondowania co planowane jest z uciekinierami i czy można im jakoś pomóc. Próbowano dojść do łasej na kosztowności żony gestapowca Bogera, poprzez kapo “Bloku Śmierci”, zaopatrywano nawet Malę i Edka w dodatkowe jedzenie. Po intensywnym śledztwie gestapowcy uznali, że więcej z uciekinierów nie wyciągną. Sprawa została przekazana do Wrocławia (według innych relacji nawet do samego Berlina), gdzie miała zapaść ostateczna decyzja o losie zakochanych. W kolejnym grypsie Edek zapewniał przyjaciela, że oboje trzymają się dzielnie, nikogo nie wydali, uspokajał Lubuscha, aby ten nie martwił się ale z treści listu wynikało jasno, że są przygotowani na śmierć. Oboje trzymani byli w odrębnych celach. Według relacji jednego z więźniów Edek nucił przez drzwi ukochanej włoską piosenkę, której melodii od niej się nauczył.

Niestety. Edward  i Mala zostali skazani na śmierć. Konfrontując z sobą zachowane relacje najczęściej przyjmuje się, że egzekucja obojga nastąpiła 22 sierpnia, chociaż we wspomnieniach współwięźniów podawane są różne, nawet bardzo różniące się od siebie daty. Tak samo różnice występują jak chodzi o szczegóły wykonania wyroku.

Czapki zdjąć!

Oddajmy znów głos Wiesławowi Kielarowi, który tak opisuje w swych słynnych wspomnieniach “Anus mundi” apel w męskim podobozie na którym publicznie wieszano Edka:

- Stanąłem możliwie najbliżej komórki z której miał być wyprowadzony Edek. Po pewnym czasie drzwi od komórki otworzyły się, ukazał się w nich Edek. Nastała zupełna cisza. Słychać było tylko skrzyp żwiru pod butami idącego w kierunku szubienicy Edka – skazańca i podążającego w ślad za nim Juppa – kata. W miejscu gdzie stanąłem, otworzyło się przejście. Wysunąłem się do pierwszego szeregu, pragnąc, by mnie Edek zobaczył. Szedł wyprostowany, blady, o twarzy jakby lekko obrzmiałej. Oczyma szukał znajomych postaci. Byłem pewny, że pragnie mnie dostrzec. Ja stałem tuż, prawie że otarł się o mnie. Wystarczyło tylko szepnąć: -Edek!... - Ale i na to nie mogłem się zdobyć w tej chwili. Stałem jak sparaliżowany! Ta okropna bezsilność! Edek minął mnie, nie zauważając. Zobaczyłem teraz jego wyprostowane plecy i ręce wykręcone do tyłu, związane drutem. Dzieło Juppa, podążającego za nim truchcikiem. Edek śmiało wstąpił na podium, po czym od razu stanął na taborecie ustawionym pod szubienicą. Pętla dotykała jego głowy. Rozległa się komenda: Achtung! - i po chwili w zupełnej ciszy, wysunął się jeden z esesmanów z grupy stojącej od strony wartowni. Z kartki trzymanej w ręku zaczął czytać wyrok w języku niemieckim. W tym momencie Edek stojąc na taborecie poszukał głową otworu pętli i odbiwszy się mocno nogami, zawisł. Dotrzymał słowa. Żywy nie odda się w ręce kata!... Esesmani nie pozwolili jednak-na taką demonstrację. Podnieśli krzyk, a lagerkapo w porę się zorientował. Złapał Edka wpół, postawił na taborecie, rozluźnił pętlę, Niemiec skończył czytanie wyroku w języku niemieckim i zaczął czytać w języku polskim. Czytał szybko i niewyraźnie. Spieszył się. Edek odczekał aż skończy. W momencie zupełnej ciszy krzyknął nagle zdławionym głosem: - Niech żyje Polsk... - Ale nie skończył. Jupp nagle poderwał taboret, pętla tym razem zacisnęła się mocno. Ciało Edka wyprężyło się konwulsyjnie, po czym zawisło bezwładnie, głowa opadła na bok. Już nie żył. Ciało, lekko huśtając się na grubym postronku, powoli okręcało się w koło. Promienie zachodzącego słońca odbijały krwawe refleksy na masywnym czarnym zbiorniku. Nie mogłem oderwać oczu od tego widoku. Żeby nie szczękać zębami, zacisnąłem je aż do bólu. Obóz stał nieporuszony. Milczący tłum tysięcy więźniów zamazywał się w zapadającym mroku. Panowała martwa cisza. Grupa esesmanów wycofała się w kierunku wyjścia z obozu. - Czapki zdjąć!! - rozległa się nagle niespodziewanie polska komenda od strony czworoboku, gdzie był ustawiony blok 4. Zdawało mi się, że był to głos Tadka P. Cały obóz oddawał hołd zmarłemu.

Tak ostatnie chwile Edka zapamiętał Wiesław Kielar. Z jego relacji wynika, ze tego dnia na placu apelowym stanęła tylko jedna szubienica. Dla Galińskiego Możliwe jednak, że egzekucji było więcej. Raport oświęcimskiego ruchu oporu podaje, że oprócz Edka w podobozie męskim powieszono jeszcze pięciu innych skazańców. Problem jednak w tym, że podana data – 15 września, najprawdopodobniej jest błędna.

“Zapamiętajcie ich!”

Tego samego dnia, na podobnym apelu w podobozie żeńskim przygotowywano się do egzekucji Mali. Kaźni asystowała sama kierowniczka obozu kobiecego Maria Mandel - zbrodniarka w 1948 roku powieszona w Krakowie oraz nadzorczyni - wyjątkowa sadystka odpowiedzialna za śmierć tysięcy więźniarek, stracona w 1945 roku w Budziszynie.

Egzekucje widziało kilka tysięcy więźniarek. Zachowało się wiele relacji, niestety duża część z nich jest sprzeczna z sobą. Najczęściej jest powtarzana wersja, że przed szubienicą Mala wyjęła nagle schowaną żyletkę i przecięła sobie nadgarstek. Miałą też skrwawionymi rękami uderzyć Niemca o nazwisku Ruiters. Na dziewczynę mieli rzucić się SS-mani, połamać jej ręce, dotkliwie pobić do nieprzytomności. I znów pojawia się szereg wersji. Jest mowa o przewiezieniu jej do obozowego szpitala, gdzie ponoć zakazano udzielania pomocy. Później miano ją na wózku transportować w kierunku krematorium.

Są co najmniej trzy wersje śmierci Mali. Według jednej nie żyła już ciągnięta do krematorium, według drugiej spłonęła żywcem w piecu krematoryjnym, wreszcie trzecia opowieść zakłada, że ów spoliczkowany Niemiec Ruiters miał ją z litości zastrzelić. W jedynym oficjalnym dokumencie stwierdzającym zgon Mali, wydanym przez belgijskie ministerstwo zdrowia, jest lakoniczne stwierdzenie, że śmierć nastąpiła prawdopodobnie w nieznanym miejscu w okresie między 18 sierpnia 1944 a 1 czerwca 1945.

Ostatnim chwilom życia dzielnej Żydówki przyglądał się wielonarodowy tłum. Zachowane relacje bardzo różnią się w szczegółach od siebie. Więźniarki różnie zapamiętały chociażby ostatnie słowa dziewczyny. Według jednych Mala miała rzucić w kierunku SS-mana: “Umieram jak bohaterka, ty umrzesz jak pies”. Według innych jej słowa brzmiały: “Wiem, że umieram, ale to nie ma znaczenia. Liczy się, że tu też umierasz, a z tobą ta gangsterka Rzeszowa. Twoje dni są policzone, wkrótce będziesz płacić za swoje zbrodnie”.

Pamiątki obozowej miłości

Po tym niezwykłym związku Mali i Edka pozostały namacalne dowody. Wacław Kielar otrzymał – niejako w spadku – pamiątkę niezwykłą. Niedługo po egzekucji dotarło do niego zawiniątko: Na karteczce były nazwiska Edka i Mali i ich numery obozowe: Edward Galiński nr 531, Mali Zimetbaum nr 19 880, a w złożonym papierku kępka włosów: krótkie Edka i zwinięte w pukiel o złotym kolorze Mali. Dzisiaj tą ostatnią przesyłkę można oglądać w Muzeum Auschwitz.                      

Z oświadczenia Wiesława Kielara złożonego w styczniu 1968 roku: „

- Oddałem do muzeum dwa kosmyki ludzkich włosów. Są zawinięte w kartkę z tekstem po niemiecku. Na krawędzi kartki znajduje się napis wykonany ołówkiem: Mala Zimetbaum 19880, Edward Galiński 531. Napis wyszedł spod ręki Galińskiego, a włosy należały do niego i do Mali Zimetbaum. Obozowy Lagerkapo Jupp Windeck, ten, który powiesił Edka, dał mi te włosy i kartkę godzinę po egzekucji w obecności Rapportschreibera Kazimierza Goska, mówiąc, że ostatnią wolą skazanego było, abym dostał je i przekazał ojcu Edka. Ta tragiczna pamiątka towarzyszyła mi przez wszystkie obozy i zachowałem ją aż do dzisiaj.

Zwiedzający teren byłego obozu mogą także zobaczyć inny ślad tej niezwykłej miłości. W celach Bloku Śmierci, gdzie przebywał skazany, na ścianie wyskrobane pozostały ręką Edka nazwiska kochanków i ich obozowe numery: Mala Zimetbaum nr 19890, Edek Galiński: nr 531. Zachowały się obozowe fotografie Edka, kilka fotografii Mali z okresu przedobozowegi i jej portret wykonany przez współwięźniarkę.

Esesman, który okazał się człowiekiem

Przypominając historię Mali i Edka nie można nie wspomnieć o postaci, która miała w niej ogromny udział. Edward Lubusch, bo o nim mowa, w publikacjach często określany jest jako “esesman, który zdał egzamin z człowieczeństwa”. To on pomógł zakochanym w ucieczce, ale pomagał też wielu innym więźniom. Ocalił dziesiątki, jeżeli nie setki ludzkich żyć.

Lubusch był imiennikiem, ale też niemal rówieśnikiem Edka Galińskiego. Urodził się na początku lat 20. XX wieku w zdominowanym przez Niemców Bielsku, ale podobnie jak wielu tamtejszych mieszkańców był dwujęzyczny. Równie dobrze władał językiem niemieckim jak i polskim. Dzielił los swych rówieśników. W momencie wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej osiągnął wiek poborowy. Na froncie wschodnim poległ jego brat, matka starała się więc za wszelką cenę ocalić młodszego syna. Dzięki jej znajomościom Edward zamiast do Wehrmachtu trafił do SS, został członkiem załogi Auschwitz.

Lubusch zapewne wielokrotnie zastanawiał się później, czy piekło frontu wschodniego nie lepsze jednak by było od tego co widział w Auschwitz. Wyraźnie nie pasował do reszty załogi – sadystów, morderców. Więźniów traktował po ludzku, co bardzo nie podobało się jego przełożonym. Z tego powodu o włos uniknął wysłania na front wschodni. Pomógł mu w tym podsunięty przez jednego z więźniów pomysł założenia obozowego warsztatu ślusarskiego. Pomysł przypadł do gustu samemu krwawemu Hoessowi, Lubusch zaś otrzymał awans na Rottenfuhrera (kaprala).

Warsztat szybko przeistoczył się w schronienie dla zagrożonych więźniów. Sam Lubusch z narażeniem życia dostarczał pracującym tu dodatkowe porcje żywności i lekarstwa. W towarzystwie zaufanych więźniów nie ukrywał niechęci do systemu hitlerowskiego. Czasem mogło to mieć wręcz groźne konsekwencje, chociażby jak wtedy, gdy pijany zaczął śpiewać “Jeszcze Polska nie zginęła” i strzelać do portretu Hitlera. Tragedii do której niechybnie by doszło, gdyby tą scenę zauważyli inni strażnicy, zapobiegła interwencja uspokajających go więźniów. Lubusch był zaangażowany również w stworzenie dobrze działającej konspiracyjnej poczty między obozem a światem zewnętrznym. Dzięki niemu grypsy błyskawicznie przechodziły w obie strony.

Po ucieczce i schwytaniu Galińskiego Lubuschowi zaczął palić się grunt pod nogami. Gestapo co prawda nie wydobyło ze schwytanych informacji skąd wzięli mundur i broń, ale na pewno zaczęło przyglądać się załodze. Dla Lubuscha był to sygnał, że należy uciekać. Prawdopodobnie już wcześniej miał nawiązane kontakty z pozaobozową konspiracją. Niektórzy w postępowaniu Lubuscha dopatrują się chęci zabezpieczenia sobie przyszłości w obliczu coraz wyraźniej rysującej się klęski Niemiec i uniknięcia odpowiedzialności za służbę w znienawidzonym SS, ale należy jednak pamiętać, że podobną postawę prezentował on od samego początku służby w Auschwitz, także w czasach, gdy hitlerowcy święcili jeszcze triumfy.

W kontaktach z polskim podziemiem Lubuschowi niewątpliwie pomagał jego teść, emerytowany oficer Wojska Polskiego. Mimo wszechobecnego terroru, dzięki parasoli ochronnemu rozciągniętemu przez Lubuscha, rodzina jego żony cieszyła się względnym bezpieczeństwem, jej członkowie mieli dobre warunki życiowe.

W lipcu 1944 roku Edward Lubusch na motorze wyjechał za bramę Auschwitz,  by już do niego nie wrócić. Poszukiwany jako dezerter działał w Armii Krajowej. O jego walce w szeregach konspiracji wiemy niewiele, najprawdopodobniej – jak wynika z niektórych relacji – udając esesmana pomagał w oswabadzaniu więźniów. Po jakimś czasie Lubusch wpadł niestety w ręce hitlerowców. Zawiniła zwykła nieostrożność. Zaczął potajemnie odwiedzać mieszkającą w Wadowicach żonę i syna, zapominając o tym, że jej mieszkanie może być obserwowane.

Lubusch usłyszał wyrok śmierci. Od ścięcia za zdradę uchroniła go jednak zbliżająca się klęska III. Przewieziony z więzienia w Bielsku do Berlina został warunkowo zwolniony i wcielony do Volksturmu - pospolitego ruszenia mającego obronić stolicę Niemiec przez Armią Czerwoną.

Szczęśliwie przeżył oblężenie i upadek Berlina, uniknął niewoli. Przy zabitym polskim żołnierzu znalazł dokumenty na nazwisko Bronisław Żołnierowicz, ur. 1913 koło Wilna. TO była jego nowa tożsamość, z którą żyć będzie aż do śmierci w 1984 roku. Nie mógł ujawnić swego prawdziwego nazwiska, ani tym bardziej przeszłości. Jako członek oświęcimskiej załogi figurował na liście zbrodniarzy wojennych. W okresie powojennym, gdy świeże były jeszcze rany i pamięć o ogromie zbrodni popełnionych przez hitlerowców nikomu nawet do głowy nie przyszłoby szukanie wśród esesmanów tych sprawiedliwych. Dekonspiracja niechybnie oznaczałaby wyrok jeszcze przed formalnym skazaniem.

Przez czterdzieści lat Lubusch skrzętnie ukrywał swoją prawdziwą tożsamość. Wraz żonąi dziećmi, uciekając przed przeszłością, mieszkał najpierw w Gdańsku, później po kilku przeprowadzkach w Jeleniej Górze.  Dzięki biegłej znajomości języka niemieckiego dostał pracę w “Orbisie”,  był pilotem zagranicznych wycieczek.

Przeszłość co jakiś czas przypominała jednak o o sobie. Kilka razy był bliski rozpoznania przez osoby pamiętające go z czasów przedwojennych lub obozowych. Komplikowało to też życie najbliższym. Syn Lubuscha-Żołnierowicza - Włodzimierz prawdę o ojcu poznał, gdy planował ślub. Rodzice wmawiali mu, że jego oryginalna metryka spłonęła w czasie pożaru bielskiego Urzędu Stanu Cywilnego. Gdy zaczął to sprawdzać okazało się, że żądnego pożaru nie było, w dokumentach zaś zarówno cywilnych jak i kościelnych pod jego datą urodzenia figuruje osoba o nazwisku Lubusch. Problemy były też, gdy córka Edwarda będąc w ciąży chciała wyjść za zawodowego żołnierza. Rodzie kategorycznie się nie zgodzili. Doskonale zdawali sobie sprawę, że ich tajemnica wyjdzie na jaw, gdy wojskowy kontrwywiad swoim zwyczaj zacznie się przyglądać wybrance oficera. Wnuczka Anna urodziła się w klasztorze, została oddana do adopcji. Prawdę poznała po wielu latach.

Edward Lubusch zmarł pod przybranym nazwiskiem w Jeleniej Górze 10 marca 1984 roku. Do końca swoich dni zarówno on, jak i jego zona żyli w strachu przed ujawnieniem prawdy. Ta stała się powszechnie znana dopiero w połowie lat 90. Wtedy do historyka z Muzeum Auscchwitz dr Adama Cyry (współpracownika “Podkarpackiej Historii”) zgłosiła się druga wnuczka byłego esesmana, która chciała się  dowiedzieć prawdy o swym dziadku. Z ulgą dowiedziała się, że nie ma się czego wstydzić. Przeciwnie, że może być dumna z dziadka, który służąc w tak okrutnym czasie w tak potwornej organizacji pozostał człowiekiem.

***

Historia Edka i Mali, niezwykłej miłości rozkwitającej w potwornym czasie i miejscu doczekała się szeregu publikacji, programów telewizyjnych i radiowych. To jeden z najbardziej niesamowitych epizodów Auschwitz. Najtrafniej podsumował ją belgijski więzień obozu René Raindorf:

- Miłość Edka Galińskiego i Mali Zimetbaum stała się legendą obozową w Auschwitz. Symbolem zwycięstwa dobra nad złem – tego, co ludzkie, nad tym, co zwierzęce. Oni przynieśli nam nadzieję.

Szymon Jakubowski

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama