"Rzeszów jest wolny" - meldował drogą radiową komendantowi Okręgu Armii Krajowej w Krakowie szef rzeszowskiego Podokręgu AK płk Kazimierz Putek. Tego dnia żołnierze radzieckiej 60 Armii gen. Pawła Kuroczkina i 17 Pułku AK. wyparły z miasta resztki wojsk niemieckich. Po blisko 5 latach zakończyła się okupacja dzisiejszej stolicy Podkarpacia. W walkach zginęło około 1200 czerwonoarmistów oraz 200 żołnierzy AK.
Obraz ostatnich chwil okupacji przedstawia w swych, spisanych w 1969 roku, wspomnieniach rzeszowska pielęgniarka Julia Juszczak:
- 30 lipca 1944 zostałam wezwana przez posłańca ze sztabu AK w Rzeszowie do natychmiastowego stawienia się na Placówkę do Powstańczego Szpitala, wydelegowano nas tam trzy do pomocy, gdyż zbliżał się koniec naszej niewoli. Armia Czerwona zbliżała się, już o 10 rano następnego dnia było słychać pierwsze strzały, Niemcy byli na niektórych odcinkach i się jeszcze ostrzeliwali, działa huczały coraz głośniej. Pierwszą ofiarą tych działań był prof. Adamek przy ulicy Bema i chcę tu zaznaczyć, że ludzie byli wówczas odważni i dzielni. Weźmy tu na przykład dr. Sarnę, który wezwany do tego rannego nie zawahał się i pod gradem kul narażając swoje życie niósł pomoc rannemu. Tam w Szpitalu trwałyśmy od niedzieli 31 lipca do wtorku 2 sierpnia, to jest do dnia wkroczenia Armii Czerwonej. Były to najstraszniejsze chwile, bo minowano różne obiekty, wysadzono most na Wisłoku, Elektrownię, pocztę na ul. 3 Maja i inne budynki. Działanie te pośrednio nie ominęły i naszego szpitala. Gdy wysadzano most na Wisłoku, był taki wstrząs, że nas w trakcie przygotowywania gazików i zwijania bandarzy przesunęło z krzesłami na drugą stronę korytarza, w budynku nie została ani jedna szyba, był ostrzał, chorych znosiło się do piwnic, a w salach umieszczało się rannych, bo stale ktoś się zgłaszał lub był przyprowadzany przez ludzi odważnych nieraz spod kul i bombardowań. Wybite okna zatykało się materacami, a na takich materacach układałyśmy na podłodze rannych. Te ostatnie chwile były najstraszniejsze, gdyż szpital był stale ostrzeliwany, bo jeszcze jedno działo niemieckie stało pod szpitalem, które było celem ostrzału Rosjan. Jedna nasza salowa została zabita, pamiętam też taki obraz około 10 w nocy przyprowadzono zakrwawioną kobietę, której odłamek wybił oczy. Przyprowadziło ją dwie osoby. Dr Drobniewicz założył na oba oczodoły opatrunek, a na drugi dzień przyszedł do niej mąż i dzieci, wszyscy zaczęli płakać, a jej krwawe łzy płynęły spod opatrunku. Wszystkie płakałyśmy, a dla mnie był to jedno z najstraszniejszych przeżyć tej wojny. A działa huczały strasznie, od niedzieli do wtorku, od rana do rana do godziny trzeciej drugiego sierpnia. Najgroźniej było wieczorem 1 sierpnia, zdawało się, że są to nasze ostatnie minuty, przyszła siostra zakonna i mówi, byśmy się modlili, zrobili rachunek sumienia, gdyż nasz koniec się zbliża, zaczęliśmy wszyscy płakać, nawet naszemu dzielnemu ordynatorowi łzy spływały po policzkach. Dopiero nad ranem 2 sierpnia około czwartej patrzymy poprzez okna suteren, z kuchni szpitalnej i zobaczyłyśmy żołnierzy Armii Czerwonej. Zaraz o godzinie 6-tej rano odbyła się msza św., którą odprawił kapelan szpitala ks. Wywrocki, podczas której słychać było jeden szloch z radości, że jesteśmy nareszcie wolni i że nadszedł dzień, na któryśmy czekali. Zaraz o 7 rano pobiegłyśmy na plac Wolności, na Główną Placówkę po drodze spotykając żołnierzy radzieckich. Na placówce dr Nieć dał nam klucze od dawnego niemieckiego szpitala okulistycznego, który mieścił się w jego mieszkaniu. Ja tam zostałam a dwie moje koleżanki poszły z frontem zbierać i ratować rannych.
sj
Napisz komentarz
Komentarze