Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 14 maja 2024 14:55
Reklama

Jak trup w kufrze przez rok po monarchii habsburskiej podróżował

20 stycznia 1860 roku na rzeszowskim dworcu kolejowym uwagę obsługi przykuł nadany jako przesyłka pocztowa pokaźny kufer, z którego wydobywać miał się odór zgnilizny. Po otwarciu ukazał się przerażający widok. W środku znajdowały się zwłoki mężczyzny, w daleko posuniętym stadium rozkładu. Szybko okazało się, że kufer z makabryczną zawartością „podróżował” przez różne zakątki monarchii habsburskiej od niemal roku.
Jak trup w kufrze przez rok po monarchii habsburskiej podróżował
Stary cmentarz w Rzeszowie, gdzie pierwotnie pochowano znalezione w kufrze zwłoki. Widok współczesny.

Autor: Szymon Jakubowski

Jak opisywał wówczas ukazujący się w Wiedniu polskojęzyczny periodyk „Postęp”, na miejscu poczyniono pierwsze oględziny. Starannie spisano protokół z oględzin makabrycznego znaleziska. Stwierdzono, że nieboszczykiem jest około 30-letni mężczyzna, jasnych włosów, rudawej brody, ubrany w cienką białą koszulę ze stojącym kołnierzykiem, i mankietami spiętymi złotymi guzikami, na piersiach koszuli z haftowanymi inicjałami C.H. 20, znajdował się również czarno emaliowany złoty guzik zdobiony diamentem. W kufrze znaleziono też podłużną miednicę porcelanową z napisem „Neumark”, ręcznikiem z literą H i bawełnianą firankę. 

Tajemnicza przesyłka

Szybko ustalono, że starannie opakowany, ważący 161 funtów (ok 80 kilogramów) kufer z napisem „owoce i przysmaki” został nadany na pocztę pakunkową kolei w Wiedniu 15 marca 1859 roku.  Miała to być przesyłka pospieszna, w dokumentach przewozowych zapisano, że nadawcą jest niejaki Joachim Poppe, mieszkający w wiedeńskim hotelu „rur Stadt London”, zaś odbiorcą również Joachim Poppe, występujący tu jako właściciel hotelu w Pradze. Wartość kufra była wyceniona na 200 ówczesnych złotych reńskich. Była to duża kwota, dla przykładu robotnik rolny na jedną złotówkę musiał pracować wówczas 5 dni. Oprócz przysmaków w kufrze miały się znajdować również porcelana i pozłacane pająki.

Niesamowita była historia związana z transportem owego kufra. Otóż 4 dni po nadaniu, z Wiednia nadeszła do dyrekcji kolejowej w Pradze prośba rzekomego Joachima Poppe, by przesyłkę przekazać dalej, do Przemyśla - wówczas jednego z większych miast Galicji. Tam nikt po nią się nie zgłosił, więc kufer najpierw trafił do Lwowa, gdzie prawdopodobnie przeleżał się dłuższy czas, zaś w styczniu 1860 roku odsyłano go z powrotem do Wiednia. Traf chciał, że po drodze znalazł się w Rzeszowie, gdzie został otworzony i zagadkowa sprawa wyszła na jaw.

Znalezione w kufrze zwłoki pochowano pierwotnie na rzeszowskim cmentarzu katolickim, jednocześnie do sądów w Wiedniu i Pradze, jako właściwych ze względu na miejsce nadania i docelowego odbioru przesyłki, wysłano szczegółowe raporty opisujące szczegóły znaleziska. Już półtora tydodnia później, 29 stycznia 1860 roku do rzeszowskiego sądu nadszedł telegram z wiedeńskiej dyrekcji policji o treści:

- Zwłoki nieznajomego mężczyzny są niezawodnie zwłokami Karola Hurtza, który zginął tu bez śladu w d. 14 marca 1859. Jego szwagier, Rudolf Schöwetter wyjeżdża jutro do Rzeszowa celem rozpoznania zwłok i ubioru.

Śledztwo

Przybyły do prowincjonalnego wówczas Rzeszowa Rudolf Schöwetter w pokazanych mu ubraniach rozpoznał odzież należącą do zaginionego szwagra. Natychmiast zarządzono ekshumację zwłok. Nie było wątpliwości, że na rzeszowskim cmentarzu pochowano Karola Hurtza (w różnych publikacjach występuje odmienna pisownia nazwiska, pojawia się czasem także Hurc lub Hertz).

 Ponad 20 lat później, w marcu 1881 roku, cieszyński tygodnik „Nowy Czas” przypominając tę głośną sprawę pisał:

Karol Hurtz, młody, silny człowiek, był buchalterem i kasjerem w fabryce maszyn u swojego brata, Józefa w Leobersdorf. Fabryka ta miała skład swój przy ulicy Rothentburmstrasse w Wiedniu i tu miał Karol Hurtz kasę. Prócz niego był w składzie niejaki Jan Schmidt, który był zajęty sprzedażą machin na targu wiedeńskim. Karol Hurtz spieniężył dnia 14 marca 1859 weksel na 7200 zł. I od wieczora tego dnia zniknął bez śladu.

Mając już odnalezione zwłoki i jasność, że zaginiony nie żyje, policja wiedeńska wszczęła intensywne śledztwo. Pierwszym podejrzanym stał się sprzedawca w fabryce maszyn, 21-letni Jan Schmidt, już wcześniej wiązany z tajemniczym zniknięciem Karola Hurtza. Podejrzenia były o tyle zasadne, że Józef Hurtz kilka dni przed zaginięciem brata oskarżał pracownika o malwersacje finansowe w firmie i chciał go wyrzucić z pracy. Wstrzymywał się z decyzją tylko na prośbę Karola.

Śledczy ustalili, że Karol Hertz został zamordowany 14 marca 1859 roku o godzinie 7 wieczór w sklepie swojego brata Józefa Hertza. Zabójca skradł gotówkę w kwocie ok. 7 tysięcy reńskich, złoty zegarek z łańcuszkiem i ubranie. Trupa zaś zapakował do kufra i wysłał kolejną do Pragi.

Proces

W czerwcu 1860 roku domniemany zabójca stanął przed sądem. Razem z nim sądzona była narzeczona Schmidta - Maria Magdalena Bichl oraz jej siostra Rozalia oskarżone o pomoc w rabunku i ukrywaniu zbrodni. Jan Schmidt początkowo twierdził, że nie on zamordował Hurtza, chociaż przyznawał się do pomocy przy zacieraniu śladów zbrodni, której dokonać miał tajemniczy komiwojażer-cudzoziemiec. Sprawa wzbudzała ogromne zainteresowanie prasy w całej monarchii habsburskiej. Wiedeński miesięcznik „Postęp” relacjonując proces  donosił (pisownia oryginalna):

- Śledztwo fachowych ludzi przekonało, że Karol Hurc pozbawiony został życia sposobem skrytobójczym. Oskarżany Jan Schmidt zeznał, że widział Karola Hurca w kantorze na stołku zabitego, że przyczyną tego morderstwa musiała być chęć rabunku i że ów cudzoziemiec, na którego Schmidt całą winę składa mówił do niego kilka dni przed popełnieniem morderstwa, że musi się postarać o pieniądze – a do protokołu podał że tylko brał udział w morderstwie będąc pieniędzmi zaślepiony. Zachodzi teraz pytanie kto był mordercą? Na to odpowiada stanowcze rozstrzygnięcie sądowe, że nim był tylko jeden Jan Schmidt. Jednak podług przypisu karnego, musi być o tem przekonany. Do tego służą jego własne zeznania. Przyznał się bowiem, że był obecny na miejscu popełnionego mordu - uznał dokonane morderstwo, przez spieszne zamknięcie kufra, przez sprowadzenie tragarzy do odniesienia kufra z trupem, przyznaje ślady popełnionej zbrodni, przez potrójne zmywanie podłogi na której były ślady krwi, przez schowanie sukien, przez spalenie części tychże, przez wyrzucenie cygarniczki i pierścienia, i przechowanie złotego łańcuszka. Przyznaje się do posiadania wspomnianych rzeczy i gotówki około 3400 złr. Sąd karny usiłuje dowieść, że to morderstwo  nie przez kogo innego tylko przez Schmidta dokonane zostało, co się łatwo uskutecznić daje przez coraz odmienne i niejednostajne podania oskarżonego.

Sąd uznał, że zeznania oskarżonego dotyczącego rzekomego cudzoziemca, który miał dokonać mordu są niewiarygodne i w ten sposób Schmidt usiłuje zrzucić z siebie cześć winy i być może złagodzić spodziewany wyrok. Już po zabójstwie próbował śledztwo w sprawie zaginięcia Hertza sprowadzić na fałszywe tory. Sugerował w gronie znajomych i rodziny Karola Hertza, że ten uciekł z gotówką.

W czasie procesu okazało się, że cześć skradzionych rzeczy Schmidt rozdał. Starszej kobiecie, która za 4 złote reńskie zgodziła się dokładnie pozmywać krew z podłogi dał kapelusz i buty zamordowanego, zaś kochance podarował pierścień ofiary, siostrom Bichl posłał zaś skrwawione suknie. 

Wyrok i więzienie

Sąd uznał Jana Schmidta winnym zbrodni i skazał na dożywocie. Maria Magdalena Bichl usłyszała wyrok czterech lat ciężkiego więzienia za udział w rabunku, zaś jej siostra została Rozalia została uniewinniona. „Postęp” pisał:

- Wyrzeczenie tego wyroku, nie sprawiło na Schmidzie najmniejszego wrażenia; prawie ze stoiczną obojętnością dowiedział się o utracie wolności na całe życie. Wszyscy obecni nie mogli się dosyć wydziwić tej szatańskiej spokojności, która go przez cały ciąg procesu charakteryzowała i dziwiono się takiej moralnej nieczułości, która przechodzi wszelkie granice wyobraźni. M.M. Bichl usłyszawszy swój wyrok zalała się łzami i oboma rękami zakryła twarz. R. Bichl na wiadomość odzyskanej wolności nie mogła dość ukryć radości, która z jej ócz łzy wycisnęła. 

Jeszcze w czasie procesu Schmidt twierdził, że „jego sumienie jest czyste”, po ogłoszeniu wyroku jednak, nie mając już nic do stracenia przyznał się. Jednocześnie podawał do protokołu:

- Nie pojmuję tych, którzy twierdzą, że zbrodniarz do poprawy potrzebuje aż 20 lat przebyć w więzieniu;  jeżeli społeczeństwo chce mu w ogóle przebaczyć, to do poprawy wystarczy kilka lat więzienia. 

W marcu 1881 roku, 21 lat od skazania, 42-letni wówczas Schmidt odsiadujący karę dożywotniego więzienia w Capo d’Istria wniósł do cesarza Franciszka Józefa I prośbę o ułaskawienie. Zapewniał, że żałuje swego czynu i w przypadku uwolnienia zamierza wyjechać z Europy i w innej części świata żyć jako przykładny obywatel.  Zarząd więzienny poparł jego prośbę. Dalszych losów zabójcy nie znamy. 

 


Wiedeń około 1860 roku


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama